KABARET W RADZIE MIASTA
Od kilku lat sesje RM Jarosławia stały się nudne. Minęły złote czasy wszy łonowych, z których chichrała cała Polska, albo walki z kieliszkiem wina na wernisażach. Teraz, to tylko jakieś stawki, działki, procenty, uchwały, komisje, czyli duperele. Jednak dzięki kilkorgu rajcom jarosławska Rada odradza się i znów jest czego posłuchać. Serio! Na przedostatniej, XLVII sesji, było preludium.
Najpierw rozmawiano o możliwości pomocy chłopcu, który zbudował nowatorską klawiaturę komputerową dla niepełnosprawnych. Były oczywiście słowa uznania, oraz stwierdzono, że chłopiec sławi miasto. Wszyscy byli zgodni. Ale gdy przyszło do pomocy, okazało się, że uczeń mieszka przy ulicy o kilka numerów poza granicami miasta, a więc, nie nada. A najlepiej, to żeby pomogło starostwo.
Tego dnia uchwalono też jednogłośnie płomienny apel, nie wiadomo do kogo, pewnie do całego świata, o „nieużywanie” hejtu. Widać, apel jedynie dla dobrego samopoczucia radnych, bo nie został on należycie rozpropagowany. Tekst o takiej wadze, powinien być widoczny wszędzie: Przy otwarciu strony www miasta, na afiszach, na słupach i tablicach informacyjnych, w biuletynie, na stronach społecznościowych radnych, w prasie, wszędzie. A to jest taki apelik do szuflady. Był? Był. No to czego się Zbigniewie czepiasz?
Od pana P.Kozaka usłyszeliśmy w glorii olśnienia: „Poprawka pani jest skonsumowana”. Szkoda, że nie przeżuta. I nie było to przejęzyczenie, tylko prawniczy dialekt. By nie było wątpliwości kto mówi, dodał jeszcze frazę o „zewnętrznych” adresatach. Zainspirowany, przesłuchałem cały zapis sesji – pan radny ani razu nie użył słowa „stricte”. Przez całe 7 godzin! No ale to tylko rozgrzewka, na następnej sesji było ciekawiej.
Otóż zaczęło się od tego, że pan M.Nazarewicz zarzucił Burmistrzowi nepotyzm. Skąd to wziął? A stąd, że podobno pani dyrektor szkoły podstawowej ma to samo nazwisko panieńskie, co pan Burmistrz. I nazwał sytuację podejrzeniem o nepotyzm. Burmistrz trzykrotnie do zbrodni się nie przyznał, ale radny zapewnił, że sprawę poprowadzi formalnie. Dziwne, że o takie rzeczy robi się zadymę na sesji i składa pisemne interpelacje, zamiast po prostu oszczędzić sobie kompromitacji i zapytać człowieka na korytarzu. Później pani B.Łanowy zrugała radnych za zajmowanie się rzeczami nieistotnymi, takimi, jak np. dochodzenie kto kogo obraził. Jednak nie przeszkodziło jej to w następnym wystąpieniu zadać dwukrotnie pytanie koledze: „Gdzie pan jest obrażany”? Ale wisienki były na końcu. Zdegustowany poziomem dyskusji Burmistrz, mrucząc, że „są ważniejsze rzeczy”, zebrał załogę i wszyscy wyszli z sali. Można dziwić się jedynie, że nie zrobił tego pół godziny wcześniej. Bo takiego bicia piany i polewania rozrzedzoną wodą, na tej sali chyba nie było jeszcze nigdy. Owszem, doszło do małego faux pas, bo mógł wcześniej poinformować, że jak się radni nie uspokoją, to administracja wyjdzie. Po kilkunastu minutach radni zorientowali się, że właściwie, to oni mogą się obrazić. No to poleciały słowa wielkiego oburzenia i dezaprobaty. W dramatycznym wystąpieniu pan P.Kozak wyznał: „Przecież niczego takiego nie powiedziałem, co by mogło zirytować burmistrza”. O właśnie. I to wkurzyło Burmistrza. Bo nie dość, że radny nic nie powiedział, to w dodatku powtarzał to w kółko Macieju. Po lekturze wystąpień pana P.Kozaka, mam pewien pomysł. Biuro Rady powinno oddelegować lektora, który by dbał o jasność wypowiedzi niektórych radnych. Polegałoby to na tym, że po każdym wypowiedzianym zdaniu, lektor uzgadniałby z radnym co ma na myśli, po czym radny wypowiadałby kolejne zdanie, i tak dalej. Ten system dyskusji można nazwać moim imieniem.
Słyszałem, że z opuszczenia sali wyłamał się szef straży miasta. To nie prawda. On został, bo ktoś musiał pilnować, by Burmistrz nie wrócił.I na koniec mam pytanie formalne: Czy na następną sesję można będzie wejść zwyczajnie, na legitymację dziennikarską, czy może będą już sprzedawane bilety?