Wywiady

NA KOGO ZAGŁOSUJĘ?

Felieton

Przyznam, że jestem typem, który nigdy się nie poddaje, ale tutaj zostałem osaczony tak wyrafinowaną nijakością i bełkotem, że chyba powiem sobie „a mam w d…” i zostanę w domu. No bo tak. 

Głosować niby na kogo, na PO? Na tych leni? Przez pierwsze 2 lata ledwie docierało do nich, że przerżnęli wybory. Potem robili różne przetasowania i sztuczki, program tylko im znany, bo nieklarowny i mizerny. Jest, ale go nie ma, albo odwrotnie. Na internetową reklamę wydali 10 razy więcej niż PIS, a rezultaty to idiotyczne hasło ze świrowaniem i faktycznie świrująca Jachira. Teraz prowadzą kampanię tele-sportową, bo od dwóch miesięcy grupka aktywistów w garniturach i garsonkach biega między stanowiskami wszelkich telewizji i powtarza płynnie w kółko to samo. A u nas PO coś choćby jednego uczyniło? Małe miasto, a 2 koła! Pozostaje tylko dodać jeszcze trzecie. Takie małe, na czole. 

Na PIS? Nie twierdzę, że wszystko źle robią. Bo wyliczać można chwilę, choćby zlikwidowali durnowate gimnazja. Ale obserwuję zbyt wiele zwyczajnie chamskich aktów i wyczynów, które tolerowane są przez J.Kaczynsiego, abym nie wcelował kartą w otwór urny. I wystarczy tu kilka % dziegciu, by przy aprobacie szefa wizerunek formacji straszył po Europie. 

Na ludowców? Myślałem, że już nie istnieją, ale się trzymają. Poczytam. 

Ale spójrzmy na persony. Na fotografiach trudno jest odróżnić, bo wszystkie miny godne, makijaże spod Photoshopa, a czarne garnitury od Vistuli. No i kilka garsonek. T.Chrzan, z dużym doświadczeniem samorządowiec, uczciwy politycznie, aż za bardzo, autentycznie oddany pracy, no ale to PIS.  A.Schmidt-Rodziewicz, owszem, pracowita i kompetentna, ale znów PIS. M.Kasprzak, też parlamentarzysta całym sobą. Nawet marszałek kiedyś wyłączył mu mikrofon, pewnie się śpieszył na samolot, więc to poseł  weteran. Ludowiec. Zobaczę. Jeszcze jest ten sołtys z Wiązownicy, ale na niego nie zagłosuję ze względów estetycznych. A inni? Nie ma. Tzn. są, ale jedynie tacy, którzy niczego w życiu dla kraju nie uczynili, a nagle okazuje się, że właśnie oni gotowi są być zbawcami kraju, narodu i wszystkich świętych, którzy pobłądzili. A figę! 10 fig! Mam jeszcze tydzień czasu. Jeśli się nie zdecyduję, to zagłosuję na Kwacha. Czytelny i jasno określony. Po wygranej przez PIS, przynajmniej będę się miał z kim napić …


JAK PIEKŁEM SERNIK

Mogą Państwo być dumni ze swojego administratora!

Oto jak piekłem sernik – zapraszam poniżej:

Zawsze staram się wspierać moją żonę w przygotowywaniu świąt. Zarówno bożonarodzeniowych jak i wielkanocnych. Robię to aktywnie lub po prostu usuwam się w rodzinny niebyt, aby nie przeszkadzać, choćby swoim widokiem. Rozumiem to i szanuję. Te święta również przygotowujemy razem. Każdy robi, co może, ważne by efekty były obfite i smaczne. Tak też  wczoraj uczestniczyłem aktywnie w pieczeniu sernika. Sernik, jest to ciasto pieczone z dużym dodatkiem sera. Zaznaczam to, bo się wczoraj nauczyłem podczas części teoretycznej. A było to tak: Żonka kupiła i przywiozła  twaróg. Rozpakowała go i na stole pokroiła w kostki. Wyjęła robota kuchennego, poskładała go i włączyła do sieci. Opowiedziała mi o nim z czego się składa i w jaki sposób należy go obsługiwać. To tak tylko w ramach edukacji, bo cały czas stała przy mnie i nie musiałem się trudzić choćby włączaniem. Przed przystąpieniem do pracy umyłem sobie obie ręce mydłem i w ciepłej wodzie. Tak, na koniec powycierałem ręcznikiem. Otóż gdy już maszyna była włączona, żona podawała mi te kostki sera, a ja je wrzucałem do takiej specjalnej dziurki. Ale uwaga – tak było na początku, bo później już samodzielnie chwytałem porcje sera i wprawnym ruchem wrzucałem do robota. I wrzuciłem tak wszystkie kilkanaście kostek.  Nie obyło się też bez nieporozumień, co często się zdarza podczas pracy. Otóż gdy włożyłem palec, bo chciałem sprawdzić głębokość tego otworu w robocie, żona szarpnęła mnie za rękaw i jednym słowem skwitowała mój iloraz IQ. Oczywiście nie pozostałem dłużny i poradziłem żonce, by na następny raz kupiła sobie cichszą maszynkę. W takim huku nie mogę narażać na uszczerbek mojego wrażliwego słuchu – po prostu. Nie wiem co było dalej, bo usunąłem się z widoku, by nie rozpraszać uwagi. Ale rano w kuchni było czysto, czyli kobieta maszynkę rozebrała, wymyła i schowała.  

Scroll to top