WYBORY SAMORZĄDOWE 2024.
Felieton
Za tydzień wybory. Miliony banerów i plakatów „zdobią” właśnie nasze płoty, drzewa i latarnie. Na szczęście festiwal garsonek, krawatów i sztucznych uśmiechów długo nie trwa i cała ta propaganda szybko zostanie uprzątnięta. Teraz w Polsce przypada 4. kandydatów na jedno miejsce radnego. Oczywiście każdy śpiewać może i nic nam do tego. Ale gdy wokalne miernoty zaczynają nam wmawiać, że śpiewają pięknym tenorem, to na to już naszej zgody być nie może. Bo co innego jest chwalić się, a co innego łgać. Ktoś zada pytanie, skąd tak potężne parcie na rady, skoro tam się pracuje za darmo, a wypłacane diety mają jedynie rekompensować koszty poniesione w tej posłudze społecznej. Skąd zatem ten bezmiar nikomu nie znanych osób, które nagle wyciągają rękę po mandat? A właśnie…
Kilka kadencji temu, moja dobra znajoma poczuła powołanie na krzesło radnej jednego z miast Podkarpacia. Zorganizowała grupę osób, w której i ja się znalazłem i zaprosiła nas na pierwsze spotkanie organizacyjne do knajpki. I nikt nie zgadnie jaki temat dominował na spotkaniu, bo rozmawiano głównie o kosztach kampanii, wysokości diet, o dodatkach do diet z uwagi na pełnione funkcje, o zapowiadanej podwyżce tych diet, o dojściu do ciekawych informacji oraz komitywie z urzędnikami. Ni słowa o potrzebach miasta, budżecie, oświacie, kulturze. Ni słowa o możliwościach, jakie uzyskuje radny, w pracy dla miasta. Jedynie apanaże! To było spotkanie prawdy.
Gdy 6 lat temu organizowałem swoje stowarzyszenie ORKA, również trwała kampania wyborcza. Zacząłem więc zaczepiać kandydatów, którym nie schodziła z ust miłość do miasta. Spośród wszystkich, dwóch dostało się do rady i rozmowy przerwali. Pozostali odmówili. Tłumaczyłem, że to robota dla naszego środowiska, że potrzeby i możliwości są spore, że olbrzymią gratyfikacją za sukcesy jest satysfakcja. Niestety, w słuchawce słyszałem jedynie niestworzone powody, a to, że dziecko zachorowało, że pani właściwie, to bardziej jest związana z Krakowem niż z Jarosławiem, że moje stowarzyszenie nie ma sensu, a gdy zapytałem dlaczego, to pani zaczęła się denerwować. Ale najbardziej rozbrajający był pan, który mi powiedział: „Wie pan, mam taką sytuację, że teraz muszę skoncentrować się na zarabianiu pieniędzy, zatem nie pomogę”. I to też były moje rozmowy prawdy. Ergo: Tu nie chodzi o zdobycie stanowiska, z którego można skuteczniej pomóc swojemu środowisku. Tu chodzi o kasę i ewentualny prestiż.
Najłatwiej jest zweryfikować tych, którzy już radnymi byli. A ¾ wszystkich radnych jest zahipnotyzowane lenistwem, co łatwo zauważyć, gdy podczas sesji z uporem patrzą w przeciwległą ścianę sali, jak byczek Fernando w gwiazdy. Natomiast tych kandydatów, którzy nie mają żadnych osiągnięć na niwie społecznej, do rad dopuszczać nie wolno. Wybierajmy społeczników. Tych niepokornych, którzy potrafią zastukać do drzwi, zatelefonować lub wysłać pismo broniąc czegoś, o coś prosząc lub coś sugerując w imieniu społeczeństwa. Którzy potrafią coś podpowiedzieć staroście, burmistrzowi, wójtowi czy wojewodzie.
W Polsce mamy dobrze pomyślany system samorządowy. Ale zadziała on właściwie jedynie wtedy, gdy nie dopuścimy do władzy cwaniaków i bajkopisarzy, a wybierzemy ludzi sprawdzonych i uczciwych.