CZY AUTORYTET JEST NAUCZYCIELOWI POTRZEBNY?
Felieton
Co jakiś czas, przez kraj przelewa się dyskusja na temat poziomu polskiej oświaty. Grzmią publicyści, utyskuje inteligencja, i gdy już zdawałoby się, że blisko nam do sedna, temat odpływa niczym samotny, biały żagiel, nota bene w siną dal. Bo tak to jest, gdy wszystkim zależy na publicznej wymianie poglądów, ale nikomu na ustaleniu przyczyny degrengolady polskiej oświaty. A rzecz sprowadza się do banału. Przecież najskuteczniejszym narzędziem w wychowywaniu i nauczaniu nie jest system kar i nagród, nie są nakazy, zakazy, rozporządzenia i tony przepisów, ale autorytet nauczyciela. Zjawisko, które jest coraz bardziej spychane w zapomnienie, bo system kuriozalnej administracji jest skuteczny, wszak uczeń uczniem, ale papier jest najważniejszy. Mimo, że nie ten, higieniczny… Mnożone są hałdy irracjonalnych przepisów, absolutnie słusznych sprawozdań, analiz tych sprawozdań, ocen tych analiz i prognoz następnych sprawozdań. Strumień pomysłów płynie od ministerstwa niczym Odra ze złotymi algami. Do tego dochodzą te od kuratorów i tzw. organów prowadzących (sic!), o dyrekcjach szkół nie wspomnę. Dziś nauczyciel, to jest automat, który coś albo musi, albo czegoś nie może. Zero humanitaryzmu. Przed ostatnią wojną, dla często nieumiejącego pisać Polaka, nauczyciel był niepojętym geniuszem. Do tego stopnia, że w mniejszych miejscowościach zwracano się do niego o porady medyczne, życiowe i prawne. Dziś nie dość, że czytać już potrafimy, to rozwinęła się technika medialna i każdy ma dostęp do internetu. Wystarczy przypomnieć maseczki jeszcze rok temu. Naukowcy sobie, a rzesze Polaków sobie, wszak „uniwersytet YouTube’a” kształci.
Drugim czynnikiem dezawuującym autorytet nauczyciela, jest status materialny. Gdy absolwent szkoły średniej, po dwóch latach zbierania ogórków, wróci z Holandii nowym BMW, jego nauczyciel w dalszym ciągu będzie jeździł wysłużonym golfem. Rodzi się zatem w podświadomości młodego człowieka krytycyzm w stosunku do byłego nauczyciela. No i nie dziwota. Z tego, że dziś młodzi ludzie mogą sobie dobrze zarobić, powinniśmy się tylko cieszyć. Ale z tego, że władze państwa traktują oświatę jak piąte koło u furmanki, to już cieszyć się nie wypada. Powojenne, polskie władze nigdy nie rozpieszczały nauczycieli płacami. Wszystko to można sobie jakoś wytłumaczyć, ale gorzej jest gdy obserwujemy walkę o byt placówek oświaty. Otóż od 30 lat szkołom w sposób szczególny zależy na jak największej liczbie uczniów. Wiadomo, im więcej dzieci, tym większe pieniądze; im mniejszy nabór uczniów, tym więcej zwolnień nauczycieli. Stąd kampanie reklamowe (co druga szkoła jest „z klasą”), mnożenie kierunków oraz, z powodów wizerunkowych, stronnicze traktowania uczniów kosztem nauczycieli. Dzisiaj, gdy szkoła ma problem z uczniem, często niemal z automatu, szuka się winy nauczyciela, wcale tego przed młodzieżą nie kryjąc. Nauczyciele są wzywani na zeznania, obligowani do tworzenia dokumentów, dyrektorzy opowiadają rodzicom jakie podejmują kroki, a rodzice opowiadają swym pociechom, w jakich to opałach jest ich nauczyciel; a młody słucha i wyciąga wnioski. W jednym z techników Podkarpacia, wychowawczyni zaprowadziła ucznia do dyrektora, bo ten klnąc niemiłosiernie przeszkadzał w zajęciach. Dyrektor, po wysłuchaniu skargi nauczycielki, zapytał ucznia, czy to prawda. W innej szkole średniej, też na Podkarpaciu, po interwencji matki, dyrektor zadzwonił do wychowawcy z usilną prośbą, by ten podniósł uczniowi stopień z zachowania. I w ten właśnie sposób, powoli, ale systematycznie, rok po roku, deprecjonujemy wartość brylantu, którym jest autorytet. Kiedyś, gdy nauczyciel coś powiedział, to było ważne, bo powiedział to nauczyciel. Dzisiaj, gdy nauczyciel coś powie, to dopytujemy – Co on tam mówi? Żeby państwo, wszystkie partie i kościoły stawały na głowie, to nie naprawią naszej oświaty, jeśli nie przywrócimy rangi autorytetu nauczyciela. I coraz częściej będziemy czytali o kolejnych nauczycielach z koszem na śmieci na głowie…
Zbigniew Polit
W listopadzie ub.r. ministerstwo oświaty wydało listę 50. przepisów, które przestały być obligatoryjne, zatem powiało nadzieją. Ale cóż, skoro zakazu nie ma, więc dyrektorzy często nadal wymagają sporządzania przez nauczycieli choćby samoocen.