POMNIK PAMIĘCI NARODOWEJ CZYLI BIGOS NA WINIE
Jest taki kraj, takie w nim miasto, gdzie smutek snuje się po zakamarkach ulic jak bezdomne koty pozbawione nadziei…
To jest takie motto, a teraz czytamy dalej.
Przy kościele Chrystusa Króla w Jarosławiu stoi pomnik nazwany „Pamięci Narodowej”. Rozbudowany gdyż zamierzano uczynić go dziełem edukacyjnym. Postawiono pod płotem oddzielającym od ulicy i wciśnięto między kiosk a inny płot, u księdza proboszcza w ogródku. Akuratnie odwrotnie niż nakazują rozsądek i na całym świecie przyjęta zasada, że pomniki eksponuje się na otwartej przestrzeni. By był do nich jak największy dostęp, by miały czym „oddychać”, by im dodać w ten sposób majestatu i znaczenia. W Jarosławiu ta zasada nie działa. Tutaj nie ma różnicy między składowiskiem płyt pod płotem, a pomnikiem mającym być hołdem choćby dla Powstania Warszawskiego. Ale to jeszcze pikuś.
Od kilkunastu lat w Jarosławiu panuje maniera na zwieńczanie nowych pomników elementami uniesionego skrzydła. Tak też jest i tutaj. A to, że pomnik jest długi, to i uniesionych skrzydeł mamy pod dostatkiem. Płyty sterczą pionowo i wyniośle. Jarosławski stegozaur. Pomnik powinien pełnić funkcję nie tylko artystyczną, ale jeszcze choćby swoim kształtem powinien nawiązywać do idei tego właśnie pomnika. A nie jak tu, wpisywać się w panującą w mieście manierę uniesionego skrzydła. Ale to w dalszym ciągu mały pikuś.
Czytamy bowiem na płytach:
Duży napis solidarycą SOLIDARNOŚĆ, jest data, jest opis co to była ta S, ale brak człowieka, który ten ruch tworzył i za ten ruch nadstawiał głowę – brak Lecha Wałęsy. Na innych tablicach widnieją Dmowski, Kaczyński i Paderewski, a Wałęsy nie ma? Wiadomo, że nazwiska te wstawiono w różnych kontekstach historycznych, ale pomnik jest całością, absolutnym skrótem, nie dywagacją intelektualistów. No to jak to tak?
Mamy Armię Krajową. To oczywiste. Ale dlaczego pominięto BCh, dlaczego AL? Przecież oni też walczyli i ginęli za Ojczyznę. To pominięcie jest po prostu niesmaczne.
Mamy też powstania Styczniowe i Listopadowe, super. Ale gdzie są Wielkopolskie i Śląskie? Przy czym Wielkopolskie było najlepiej przygotowane i osiągnęło właściwie wszystko. Nie ma i już.
Książę J. Poniatowski nie był przywódcą powstania kościuszkowskiego, a na tablicy jest napisane, że był – to tak w ramach edukacji?
Czytamy o UJ i o Konopnickiej. A gdzie są Norwid, Mickiewicz i jego „Dziady”, Wyspiański i „Wesele”? Chyba ładunek i przekaz intelektualny ich dzieł był o wiele większy niż wierszyk okraszony wzniosłymi hasłami autorki „Co słonko widziało” – Konopnickiej. A gdzie są Kopernik, Skłodowska, Prus, Lem, Szymborska?
Czytamy, że tragicznie zginął prezydent L.Kaczyński. Ale w takim razie dlaczego nie upamiętniono zamordowanego prezydenta RP Gabriela Narutowicza?
A Stefan Starzyński? Przecież też mógł w lakierkach opuścić Warszawę i czmychnąć do Rumunii, a jednak został, bronił stolicy do końca, do śmierci. I to ma być lekcja historii?
Widnieją L. Kaczyński z Marią, Mieszko z Dobrawą, a gdzie obok Sobieskiego Marysieńka? Szczytem elegancji to chyba nie jest…
Jest obrona Jasnej Góry przed Szwedami, ale nie ma Gabriela Wojniłłowicza. A różnica jest, bo wszystkie udokumentowane straty polskie podczas oblężenia, to zabity jeden żołnierz i czterech cywili, trzy zabite konie, 16 stłuczonych szyb, zniszczone koło od armaty i poszczerbiony mur. Po stronie szwedzkiej zginęło kilkanaście osób. Natomiast Wojniłłowicz mając swój oddział i organizując partyzantkę siał spustoszenie wśród oddziałów szwedzkich – wyzwolił Krosno, Nowy Sącz, Wieliczkę i Wiśnicz. Brał nawet udział w bitwie pod Jarosławiem. No ale na pomniku wzmianki o nim nie ma, bo Sienkiewicz w „Potopie” nie napisał. Dziwne, że nie ma też wzmianki o czterech pancernych i Klossie. Przecież gdyby było kilka takich załóg i kilku agentów, to Niemcy do dziś by nie doszli do siebie …
Chrystianizacja Litwy? Na polskim pomniku? To aby nie pomyłka?
To ma być lekcja historii? Jeśli tak, to raczej lekcja manipulowania historią …
Funkcja edukacyjna pomnika? A w którym miejscu? Daty, nazwiska i nazwy wydarzeń, to jeszcze nie historia. Mechanizmy zawirowań politycznych, ich chronologia, wiedza o skutkach i przyczynach – to jest historia. A jeśli ktoś chce uczyć dat metodami niekonwencjonalnymi, to może okleić nimi sobie samochód, albo postawić w eksponowanych miejscach w mieście kilka stosownych tablic. I nie będzie trzeba wykładać milionów na pomnik.
Na tablicach chaos, brak klarowności intencji i ogólnego przekazu. Zdezorientowany widz stoi i zastanawia się co autor miał na myśli? Mnie się wydaje, że bardzo chciał kogoś uhonorować, ale za bardzo nie wiedział kogo w szczególności. Pomnik musi mieć jednoznaczny, klarowny przekaz. To nie bigos na winie, do którego wrzuca się wszystko, co się nawinie.
Czy zatem podobny pomnik, niosący podobne treści jest potrzebny w Jarosławiu? Oczywiście, że tak! Ale nie jako pomnik uniwersalny. Uniwersalne to były idee Lenina i na tym proponowałbym poprzestać. Honorować wszystkich i wszystko za jednym razem, jak usiłują to robić autorzy monumentu, to jakby nie honorować nikogo.
WYPRAWA
W piątek wieczorem wybrałem się w Bieszczady. Nocowałem w Hotelu Górskim w Ustrzykach. O 10 rano w sobotę wyszedłem czerwonym szlakiem w kierunku Caryńskiej. Byłem dobrze przygotowany – ubiór, telefon naładowany, jedzenie, napoje, czołówka, raki itp. Błąd, że nie wziąłem rakiet i stuptutów, a miałem je w aucie. Wysoki śnieg, na dole min. 40 cm, wyżej o wiele więcej. Jak się potem okazało przez cały dzień nikogo oprócz mnie na tym szlaku nie było. Szło się fajnie, spokojnie. Wyszedłem na połoninę i oprócz drogowskazu pokazującego kierunek do szczytu, nie było żadnych innych znaków. Wszystko było równiutko przysypane, bez śladu jakiegokolwiek oznakowania. Znam górę i rozpoznawałem jej fragmenty, więc nie bałem się i sądziłem, że prędzej czy później znajdę ścieżkę. Była mgła, zaczęło sypać. W oddali zauważyłem jakieś wystające, jak mi się wydawało, fragmenty gruntu; sądziłem, że to właśnie ścieżka. Śnieg był b. głęboki, zapadałem się najpierw do kolan, później do pół uda. Jak się zapada tak głęboko, to nie można wyjąć nogi całkiem z dziury i robiąc krok po prostu orze się śnieg. Ten fragment majaczył mi i uporczywie brnąłem do niego. Dotarłem pewnie po godzinie i okazało się, że to tylko wierzchołki jakiejś trawy.
Fot. 1
Brnąc tak przystawałem i starałem się wykroić z zamglonej rzeczywistości jakiś ciekawy kadr. Gęstość mgły cały czas się zmieniała i czasem trzeba było odczekać, by jakiś ledwo widoczne drzewo zostało bardziej odsłonięte.
Fot. 2
Zacząłem się denerwować. Byłem już 3 godziny na szlaku i gdybym zawrócił trwałoby to tyle samo, a w dodatku śnieg zawiewał moje ślady. Postanowiłem iść wzdłuż brzegu lasu, mając go po lewej w nadziei, że dojdę do zielonego szlaku prowadzącego do Przełęczy Wyżniańskiej. Na dole mi mówili, że pokrywa może sięgać 150 cm, chyba mieli rację. Szedłem, raczej brnąłem jakieś 300 metrów na godzinę. Robiłem 2 kroki i przerwa. Inaczej się nie dało. Bałem się ciemności.
Zastanawiałem się nad prośbą o pomoc, ale to zostawiłem sobie na absolutną ostateczność. Gdybym miał rakiety, rozkoszowałbym się połoniną w zimie, a tak, to tylko się denerwowałem. Po szesnastej zrobiło się ciemno, a ja nie znalazłem tego zielonego szlaku.
Sprawdziłem telefon czy jest zasięg i czy bateria pełna, było OK.Założyłem czołówkę i wtedy coś mi zamajaczyło kilkanaście metrów dalej. Dobrnąłem tam i był to zasypany ślad ludzkich stóp. Odsypałem i zobaczyłem, że prowadził z lasu, z dołu. Postanowiłem zaryzykować i poszedłem tym tropem. Między krzaki, w las, ale w dół. Wiedziałem, że w tej okolicy idąc w dół, nie zabłądzę. Po ponad godzinie schodzenia zobaczyłem najpiękniejsze światło w życiu: reflektor powoli jadącego samochodu… Byłem przy drodze. Musiałem jeszcze dojść 7 km do Ustrzyk G. Powoli nerwy i piekielny stres odchodziły. Zacząłem czuć biodra i ból zaczynał być nie do zniesienia. To od tego podnoszenia nóg. Gdy dojrzałem czerwone światło wierzy w Ustrzykach, emocje opadły całkiem, przestałem kontrolować harmonię ruchów i ten ostatni kilometr szedłem niczym francuski żołnierz wracający spod Moskwy… Ponieważ nie miałem ochraniaczy, śnieg wbijał mi się za cholewki, od ciepłych nóg topniał i idąc szosą do Ustrzyk czułem, jak woda mi się przelewa między palcami… Przy aucie przebrałem się. Byłem cały oblepiony śniegiem, nogawki i buty oblodzone, nawet na kolcach kijów zrobiły mi się lodowe kule, których wcześniej nie zauważyłem.
Do domu wróciłem tego samego dnia, a właściwie nocy. Wymordowany okrutnie, dość, że nogi przestały mnie boleć dopiero w czwartek, raptem po pięciu dniach. Ale to nic w porównaniu do satysfakcji 😉
Fot. 3
Fot. 4
Fot. 5
Fot. 6
Pierwsze 2 zdjęcia miały ukazać dramaturgię sytuacji, gdzie na Fot.1 chyba lepiej mi się to udało. Warunki do zdjęć były fatalne. Dla oka różnice tonalne bieli były tak znikome, że ciężko było zorientować się, czy to, na co się patrzy jest 2 metry od człowieka, czy 20 metrów. Do tego była mgła. Monotonna biel bez cieni i żadnych kolorystycznych niuansów. Zatem to, co widać na zdjęciach nie jest efektem moich błędów technicznych. Tak tam po prostu było.
Wszystkie fotografie kadrowane są z zamysłem, a nawet z premedytacją. Ta ostatnia Fot. 4 również. – bo obraz się prosi by drzewa przesunąć nieco w lewo. Ale dzięki właśnie takiej kompozycji dodałem mu nieco niepokoju.
3. PAN NIE PRZESZKADZA, PANIE ZBIGNIEWIE!
Doprawdy już nie wiem, czy to ziemia jarosławska jest skażona jakimś zadżumieniem, czy po prostu ma pecha, bo w tylu „geniuszy” obfitują władze. Dopiero co pisałem o naszej Gwieździe Sejmu i jeszcze mi pióro nie wychłódło. Dopiero też widziałem na filmiku, jak inna Gwiazda Jarosławia przekonuje, że urzędnicy miasta powinni jeździć starymi rzęchami, bo koszty zbierania śmieci poszły w górę! To dopiero geniusz, prawda? Nobel z ekonomii, jak nic.
Myślałem, że odpocznę przez kilka dni, ale się nie da. Właśnie mi podsunięto egzemplarz tygodnika, w którym jeszcze za komuny miałem cotygodniowy felieton. Nazywało się to „Życie Przemyskie”, dziś troszkę inaczej. A tu już mamy całą galerię geniuszy. Nie wiadomo przed którym uciekać. Czempionem zaś na pewno jest pan Zbigniew Piskorz, radny powiatu jarosławskiego. Otóż na ostatniej sesji rady pan ten zaniepokoił się bardzo, czy aby młodzież nie jest zmuszana do szczepienia przeciw wirusowi i przy okazji akcję szczepień nazwał eksperymentem. Nie wiem, czy ten pan na co dzień chodzi w rycerskiej zbroi, czy tylko udaje, że nic do niego nie dociera, bo przecież:
- Globalna akcja szczepień przeciwko Covid-19 prowadzona jest w celu zniszczenia aktywności zarazka, a zatem w celu uratowania milionów ludzi. Oczywiście przy okazji prowadzi się równoległe obserwacje i różne badania wpływu szczepionek na organizm człowieka. Dokładnie tak samo, jak obserwuje się i bada wpływ aspiryny, tabletki „PO” czy syropu na kaszel. Wszystkie te specyfiki są jakże potrzebne, wszystkie dopuszczone, a jednak badania i obserwacje trwają. Natomiast „eksperyment”, jest to działanie empiryczne prowadzone jedynie w celu pozyskiwania danych i wiedzy. Nazywanie zatem procesu ratowania ludzi eksperymentem, jest zwykłym zadymiarstwem, jeśli nie idiotyzmem.
- Pan Zbigniew protestuje przeciwko nakazowi szczepień młodzieży. Mimo, że świat nauki i medycyny dopuszcza, wręcz zaleca szczepienie od 12. roku życia, pan Z.Piskorz wie lepiej. No tak, protestować zawsze można. Rozumiem, że pan Zbigniew równie energicznie protestuje przeciw aplikowaniu dzieciom szczepionki DTP, bo zawiera rtęć i może prowadzić do autyzmu. Rozumiem też, że jest konsekwentny i protestował również przeciwko nakazowi chodzenia do szkoły, bo ulicami jeżdżą samochody, a więc niebezpiecznie. Wówczas tłumaczyli się jego rodzice, takie mamy prawo, ale teraz cierpimy my, bo się edukował na wagarach, czyli wiadomo…
- Dowiedziono jednoznacznie, że przyjmowanie szczepionek ogranicza zgony, powoduje łagodniejsze przechodzenie choroby i zarazek wolniej się rozprzestrzenia. Oczywiście ideału nie ma, ale generalnie o wiele więcej osób przeżywa zakażenie po szczepionce, niż bez.
To, co radny robi, jest zwykłym wprowadzaniem w błąd opinii publicznej, co może prowadzić do większego rozwoju epidemii oraz śmierci wielu osób. Tym bardziej, że jego strona na FB wprost kipi od materiałów godzących w walkę z epidemią. Może nie zdaje sobie z tego sprawy, o edukacji już pisałem, ale na szczęście mamy wolne media, więc staram się neutralizować te sensacje. Ponieważ pan Zbigniew nie pierwszy raz głosi podobne fantazje, proszę mu przekazać, że jeśli jeszcze raz dowiem się, że publicznie w jakikolwiek sposób przeszkadza w walce z wirusem, to zgłaszam to do prokuratury. A takie występki zagrożone są karą nawet 5. lat więzienia. Oczywiście nie o karę mi chodzi, tylko o zakazanie takich działań prowadzonych przez pracownika publicznego.
Przepraszam za ostrą formę tekstu. Wiem, że pan Zbigniew z natury jest osobą łagodną, ale tu chodzi o coś więcej, niż zasady bon tonu. A przy okazji życzę mu, by sumienniej pilnował słoni, bo jak wejdą w szkodę, to powiat się może zawalić …
4. ZOSTAWCIE TEN POMNIK W SPOKOJU!
Jak zwykle z wypiekami na twarzy przeczytałem kolejny tekst na temat nieszczęsnego pomnika w Rzeszowie. Tym razem nieśmiertelne Nowiny publikują quasi wywiad. Napisane najwyraźniej na zamówienie wypracowanie, pokazane w formie wywiadu, nieudolnie zresztą. Ale mniejsza o formę. Jest to więc „wywiad” z Bernardynem, o. Cyprianem Morycem. Tekst doktrynalny, pisany językiem salonowego filozofowania, nie mający z realiami wiele wspólnego.
- Pyta autor retorycznie: „Dlaczego więc chrześcijanin miałby być zwolennikiem rewolucji budować lub odnawiać jej pomniki”? Dobrze, tyle, że tu nie chodzi o pomnik rewolucji bolszewickiej, tylko honorujący poległych Polaków głównie w powstaniach chłopskich na ziemi rzeszowskiej. A to nie ma żadnego związku z omawianym pomnikiem. To tak, jak „minister” i „ministrant”. Wyrazy niby podobne, a co innego znaczą.
- Ojciec konkluduje, że „Pomnik spełnił swoją rolę: wymazał pamięć i zawęził horyzonty świadomości, albo też obrócił tragiczną przeszłość w niestosowny żart”. Co za bzdury! Ten pomnik żadnej pamięci nie wymazał i z niczego nie żartuje. Aż przykro takie banialuki czytać. Ten pomnik, poza swoją funkcją upamiętniającą, co najwyżej zainspirował do zajrzenia w karty historii by dowiedzieć się, co to były za powstania. A przy okazji ozdobił miasto.
- Pisze ojciec, że obelisk jest niebezpieczny i zagraża życiu. To prawda. Dlatego należy go odrestaurować. A jest to banalnie proste. Jestem konstruktorem maszyn i dla mnie to jest oczywiste.
- Dalej autor fantazjuje o przekazie podprogowym pomników. Ciekawe, że nie dopatrzył się tych przekazów w tym, że wielu pracowników obecnego rządu i instytucji państwowych wywodzi się z czeluści PZPR, a więc jeszcze nie dawno hołdowało wszelkim wartościom niesionym przez tę swołocz, łącznie z niemal miłością do CCCP. A „Nowiny”? Przecież jeszcze nie tak dawno zachłystywały się przemówieniami Gomułki, Gierka i Breżniewa. To są te same „Nowiny”, tylko wyraz „Rzeszowskie” zdjęto. Wcześniej bowiem były to „Nowiny Rzeszowskie”. Tu dopiero mamy przekaz nie tylko podkorowy, ale świadomościowy. A tak przy okazji, od jakiegoś czasu nie widzę pod tytułem gazety „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”! Nie ma, pewnie z oszczędności…
- Dalej bernardyn daje świadectwo, że albo pomieszały mu się pomniki, albo epoki. Pisze bowiem, że rzeszowski pomnik jest „stalinowskim artefaktem”. Otóż napiszę krótko: ten pomnik nie ma nic wspólnego ze stalinizmem, który, jak się przyjmuje, skończył się wraz ze śmiercią Stalina. Jest to zatem tekst nieobiektywny, który można jedynie traktować jako fantazję literacką.
- Natomiast kropką nad „i” jest wyprowadzona teza, że popularne u nas pomniki z ławeczką, są „anegdotą”. U nas w Jarosławiu mamy bodaj dwa takie pomniki, upamiętniają one nauczycieli. Spotykają się koło nich dawni uczniowie, czasem i ja, robią sobie pamiątkowe zdjęcia, wspominają siebie i nauczycieli sprzed lat. Piękna harmonia między dziełem sztuki, fundatorami i odbiorcą. A teraz się dowiaduję, że to tylko anegdota! Nie, z całym szacunkiem, ale autor tego wypracowania nie wie o czym pisze. To są bajania, bez żadnej wartości. Ale tak to już bywa, że zasób wiedzy autora jest odwrotnie proporcjonalna do długości jego tekstu.
Proponuję, by bernardyni oddali miastu tę działkę. Majątek nie jest potrzebny ani do prowadzenia klasztoru, ani do modlitwy. A my sobie pomnik odrestaurujemy i nie będzie już nikomu zagrażał.
Mam też propozycję dla Nowin, by raczej zajęły się rzetelnym dziennikarstwem i publicystyką, a nie ideologią. Bo tej ostatniej, to my wszyscy mamy potąd. O – potąd!
5. ZDERZAK ŁAGIEWKI
26.07.2021R.
Pamiętają Państwo, jak dwadzieścia parę lat temu, kraj obiegła sensacyjna wiadomość, jakoby nasz rodak Łucjan Łągiewka wynalazł zderzak samochodowy, który zmniejsza skutki zderzenia. I nie chodziło tu o zastosowane materiały samego zderzaka, a o mechanizm zmniejszający siły występujące podczas zderzenia. Urządzenie zostało opatentowane, obsypane międzynarodowymi nagrodami, a jego twórca przez wiele miesięcy nie schodził z programów TV. Podekscytowani dziennikarze roztaczali wizje zmniejszenia skutków kolizji drogowych, w tym wypadków śmiertelnych. Pana Łągiewkę przedstawiano jako geniusza epoki. Mówiono hasłowo – „zderzak Łągiewki”. Pamiętam nawet prezentację w programie telewizyjnym, na której pan Łągiewka porównywał zderzenie samochodu z zainstalowanym urządzeniem i bez tego urządzenia. Ale niezbyt czytelny i oczywisty był ten pokaz. Później, jak czytałem, zderzakiem tym zainteresowały się światowe koncerny motoryzacyjne.
Jednak od samego początku, każdy w miarę rozgarnięty fizyk zakresu dynamiki, doskonale wiedział, że to mistyfikacja, że taki mechanizm, który zmniejsza siły niszczące (de facto ujemne przyśpieszenie) podczas zderzenia, nie istnieje. Dlaczego? 😉
ODPOWIEDŹ:
Bo tak. To jest najkrótsza, właściwa odpowiedź.
Gdy w TV szły programy o tym wynalazku, w rodzinie zaśmiewaliśmy się na przemian: raz ze zderzaka, drugi raz ze skeczów Laskowika. Choć przyznam, Laskowik był sympatyczniejszy. Wizje pana Łągiewki odbierałem z sympatią. Widziałem jego zaangażowanie, wiarę w swoje idee, wczuwałem się w emocje człowieka, który mimo braku wiedzy, czegoś szuka i idzie w poprzek, w takim nonkonformistycznym stylu. Takich ludzi zawsze cenię i wspieram. Ale gdy dowiedziałem się, że za sprawą stoi nauczyciel akademicki i to z tytułem profesora, zwyczajnie powiało grozą…
Wyobraźmy sobie zatem, że mamy 2 identyczne samochody, pod każdym względem. Jeden ma zainstalowany zderzak Łągiewki, drugi, dla zachowania tej samej masy, balast. Balast i zderzak są schowane w bagażniku, na oko też nie widać różnic. I nie obchodzi nas co tam jest w bagażniku ze zderzakiem. Czy to jest jakaś przekładnia, kierat, rakietka czy wodotrysk. Nas interesuje efekt. Co jest pod maską z przodu, też nas nie interesuje. Obydwa auta rozpędzamy do tej samej prędkości i walimy w mur. Jak Państwo sądzą – czy jedno z nich będzie miało mniej wgnieceń? O właśnie, to tylko taki eksperyment w wyobraźni. Ale przejdźmy do fizyki. Otóż samo zderzenie następuje na jakiejś drodze. Liczymy ją mierząc przesunięcie auta od momentu zetknięcia z murem do zatrzymania. Skoro autor urządzenia mówi o „tłumieniu energii” i zmniejszaniu siły podczas zderzenia, zdefiniujmy sobie siłę. Otóż jest to iloczyn masy ciała i przyśpieszenia (opóźnienia), z jakim ono się przemieszcza. Piszemy: F = m x a. Masy nie zmienimy i wiadomo czym ona jest. Ale zdefiniujmy zatem przyśpieszenie. Jest to stosunek przyrostu (przy opóźnieniu mówimy o spadku) prędkości ciała do czasu, w którym on nastąpił. Piszemy: a = (v1 – v2) : t. Gdzie v1 jest prędkością początkową, zaś v2 prędkością końcową. Ponieważ u nas v2 = 0, możemy zapiać, że: a = v1 : t. Widzimy teraz, że za siły działające na zwalniające ciało (np. podczas zderzenia) odpowiadają jego prędkość początkowa i czas hamowania do zera. No to przejdźmy do eksperymentu. Rozpędzamy auto do prędkości 100 km/h i walimy w mur. Przód się rozkwasi i auto skróci się, załóżmy, o 500 mm. Teraz bierzemy identyczny samochód, ale już z maszynką Łągiewki i z tej samej prędkości walimy w mur. Wracamy do ostatniego wzoru. V1 mieliśmy równą 100 km/h, więc tej wielkości się nie da zmienić. Pozostaje czas. Ergo – siły działające przy opóźnieniu zależą jedynie od czasu zgniatania maski. Ale wzór wiążący czas, prędkość i drogę w ruchu jednostajnie przyśpieszonym, wyraża się równaniem: t = 2s : v. Czyli jak widać, w naszym przypadku nie można zmienić czasu, podczas którego następowało zgniatanie auta. No bo nie zmienimy prędkości początkowej i tych 500 mm też nie. Jest to więc dowód na to, że jeśli mamy jakieś ciało o danej masie, poruszające się z daną prędkością i hamujące na danej długości toru, to nie można zmienić siły bezwładności występującej w tym ciele, a do tego przekonuje L.Łągiweka. Oczywiście można, bo chwilowo można zmniejszyć hamowanie, ale zaraz potem, jeszcze w badanym czasie należ zwiększyć, by średnia wyszła jak we wzorach. I tak być musi, „bo inaczej się udusi”, jakby to skwitował klasyk.
6. POSTAW SIĘ I WYSTAW SIĘ
Mam taką już naturę, niezbywalną cechę, że lubię chodzić na wystawy artystyczne. I wszędzie gdzie jestem, jeśli zauważę plakat, staram się wejść i pooddychać artystycznym powietrzem. Lecz nie zawsze jest to pachnące powietrze, niestety.
Będąc przed kilkoma laty w rzeszowskim BWA zapytałem jakimi kryteriami kierują się kwalifikując dzieła do ekspozycji. Dowiedziałem się, że są instytucją prawdziwej sztuki i wystawiają jedynie autorów z akademickimi dyplomami artystów. Trochę mnie to wówczas zdziwiło, ale szybko o tym zapomniałem. Przypomniałem sobie natomiast, gdy w lutym 2013 roku weszliśmy z żoną na salę wystawową tegoż BWA zażyć nieco nieskażonej cywilizacją atmosfery. I … Poczułem się zarówno przez autora wystawy Jerzego Tomalę, jak i przez BWA nabity co prawda w małą, ale jednak butelkę. Na ścianach wisiały bowiem oprawione, podkolorowane rysunki przedstawiające jakieś listewki podobne do nóg taboretu w wielu wariantach i układach. Zaskoczony nieco monotematycznością na ścianach, westchnąłem głośno, co słysząc pani pilnująca galerii odpowiedziała, że przecież autorem jest adiunkt rzeszowskiej uczelni! Aaaaaa… To zmieniło postać rzeczy – nie wiedziałem, że oglądam właśnie dzieła najwyższej artystycznej próby. Chciałem powiedzieć, że skoro tak, to należy eksponować autora umowę o pracę, to byśmy ją podziwiali, ale żona, i to moja własna, rąbnęła mnie łokciem po żebrach bym się uspokoił, bo w przybytku sztuki należy zachowywać się elegancko i kulturalnie. Później okazało się, że to nie przypadek jedynie rzeszowskiego BWA. Okazało się, że to zasada kwalifikowania prac do wystawy w wielu galeriach w Polsce. A jest ona wynikiem zwykłego lenistwa administratorów tych galerii. I tu dochodzimy do paradoksu niczym tego ze sraczki (często, a rzadko). Bo osoba decydująca o zakwalifikowaniu wystawy do ekspozycji, nie mając stosownego przygotowania, wymaga dowodu na kwalifikacje od autorów. Po co? Wiadomo – w razie klapy, pokazuje dyplom nie swój, ale autora i ma tzw. podkładkę. Proste, prawda? Tyle, że w takiej galerii, to np. impresjoniści mieliby przechlapane, bo nie wiem, czy któryś skończył regularną akademię sztuk pięknych, a takie przecież wówczas już były. O Rousseau i Polakach: Ociepce i Nikiforze nie wspomnę. Bo to jest takie trudne powołać honorową radę artystyczną, złożoną z kilku osób zawodowo parających się sztuką, które by opiniowały proponowane dzieła przed ich ekspozycją.
To w Rzeszowie, a w Jarosławiu? Tutaj jest identycznie tyle, że odwrotnie. Wystawiennicze eldorado. Nie ważne kto wystawia, nie ważne co, dozwolone jest wszystko. Z jednym kłopotem tylko – kolejki są nawet dwuletnie. I niech mi nikt nie opowiada, że placówki jarosławskie promują przede wszystkim twórców ziemi jarosławskiej, albo, że podstawowym kryterium doboru prac jest ich poziom. Bzdury. Nie ważna jest tematyka, autor, technika, ani poziom prac. Ważna jest fajka. Taki znaczek stawiany przy dacie wernisażu oznaczający, że wystawę zaliczono. Jakiś rok temu z okładem koleżanka zadzwoniła do jednej z placówek wystawienniczych w Jarosławiu, z zamiarem zapytania o najbliższy wolny termin. Przemiła pani od razu zapisała koleżankę na listopad 2015 nie pytając kim jest, czyja to wystawa, ani wystawa czego. Koleżanka pozostawiła jedynie swój nr telefonu, i jak sprawdziłem, do wczoraj nikt nie interesował się na jaką wystawę się zgodziła. Fajnie, prawda? Kilka lat temu wszedłem do innej galeryjki. Zobaczyłem nawet niezłe fotografie, robione z Orlej Perci. A ponieważ nigdzie nie było afisza, zapytałem panią dyżurującą, czyje to zdjęcia. Dowiedziałem się, że wystawę przywiózł jeden pan, który będzie następnego dnia i pani się od niego dowie. Po dwóch tygodniach znów tam wdepnąłem z tym samym pytaniem. I usłyszałem to samo, że wystawę przywiózł jeden pan, który będzie jutro i pani się dowie. Po jakimś tygodniu, przy okazji, ponownie wszedłem z moim pytaniem. Tym razem usłyszałem, że wystawę przywiózł i już zabrał jeden pan, ale nic nie powiedział … MOK prace prezentuje w obdartych ramach, Bojarowi plakat zrobiono z krzywo przyciętej tektury, a na wernisażach przedstawia się autorów bez jakiegokolwiek przygotowania. Sam byłem światkiem, gdy pani mówiąc o autorze, wyraziła się z uśmiechem na ustach: … „Co by tu jeszcze powiedzieć”…
Wernisaże jarosławskich wystaw są drętwe, nudne i bez polotu. Zdawałoby się, że są jedynie męką dla autorów, gospodarzy i widzów. Zero wysiłku i tyleż pomysłów ze strony organizatorów. Mizeria w occie. Ale za to odfajkowana.
7. WYRZUTY PO MORDZIE
Oto cytat z Polskiego Alarmu Smogowego: „W trakcie procesu spalania węgla, (…) następuje nagły wyrzut energii cieplnej do instalacji. (…) Oznacza to, że próbując tak eksploatować kocioł zasypowy użytkownik powinien dysponować zbiornikiem z wodą (tzw. buforem wodnym) o pojemności co najmniej 300 litrów, który jest w stanie odebrać nagły przyrost wytwarzanego ciepła. W przeciwnym razie może nastąpić zagotowanie wody w instalacji, uwolnienie pary wodnej i w skrajnych przypadkach wybuch kotła poprzez niebezpieczny wzrost ciśnienia w jego wnętrzu”. Tyle cytat. Wyrzut energii? A nie przypadkiem wyrzuty po mordzie? Po mordzie na technice i fizyce? Soplica też miał podobne. Takich bredni o paleniu jeszcze nie czytałem. Przecież w każdym piecu obsługiwanym ręcznie, można tak przyhajcować, że zagotuje się woda. Jeśli ustawi się odpowiednio warunki spalania, to żadnych wyrzutów nie będzie. A nawet, gdyby zagotowała się woda, to każda instalacja posiada zawór bezpieczeństwa. Więc o jakich wybuchach mowa? To są podobne banialuki, jakbym napisał, że nie powinno się jeździć autami marki fiat, bo można ulec wypadkowi. Nie, tego tekstu nie pisał idiota. Pisała to osoba inteligentna, ale pisała w taki sposób, by mimo wszystko odwieść ludzi od tego sposobu palenia. Pozostaje tylko pytanie: W jakim celu? Autor lubi inhalację dymem? OK, ale po co to narzucać innym?
8. WYKŁAD O SEKSUALIZACJI
Honorowany przez Starostę i Burmistrza wykład gościa z Poznania, budził nadzieję na interesujący. Ale cóż, jak to rosyjski premier Czernomyrdin powiedział, wyszło jak zwykle. Co prawda pod strzechami już nie mieszkamy, ale niektórym przyjezdnym wydaje się, że jeszcze tak. Opieram się na wywiadzie z prelegentem, ks. Sławomirem Kostrzewą.
-
Ksiądz mówi, że w Polsce nigdy nie było problemu z rozmawianiem na tematy związane z dorastaniem oraz z ochroną dzieci przed kulturą masową, która „wtłacza je w przestrzenie obce dzieciom”. Otóż nie prawda. Zarówno w Polsce, jak i na całym świecie od lat, gdy jeszcze bujaliśmy się na drzewach, zawsze rodzice mieli problem z przekazaniem dzieciom wiedzy o seksualnych aspektach współżycia. Bo zawsze najpierw dzieciom się wmawiało, że to bocian, kapusta czy promyk słońca, a później trzeba było jakoś to wyprostować. Temat trudny, to się go odsuwało w czasie. A że natura nie znosi próżni, no to dzieci przejmowały wiedzę od starszych kolegów. Dziś próbuje się by to państwo wzięło na siebie edukację w tej dziedzinie, ale wiemy, że to nie jest proste z wielu powodów. Wielu psychologów się nad tym zastanawia proponując autorskie programy. Aspekt drugi wątku, to kultura masowa. Od kiedy na świecie pojawiła się kultura masowa, pojawił się problem zawartych w niej treści erotycznych. Zawsze bowiem tryskająca krew i erotyka były głównymi osiami popkultury. Zarówno w filmie, muzyce, literaturze, nawet architekturze (Indie). No może nie w muzyce poważnej, ale w operetce, to już tak. I proszę nie opowiadać w Jarosławiu bajek, że to problem ostatnich lat. Owszem, ostatnio sytuację paskudzą wolne media społecznościowe. Ale niestety, tego problemu nie przeskoczymy. I właśnie tym bardziej dlatego trzeba dzieci wcześniej uświadomić, by stały się mniej wrażliwe choćby na liczne strony pornograficzne, które np. z ciekawości oglądają.
-
Ksiądz mówi, że niektóre filmy dla dzieci są dla nich inicjacją seksualną. Nie wiem jakich filmów ksiądz się naoglądał. Ja o takich nie słyszałem. A jeśli nawet takie bywają, to również jest to argument za wczesnym uświadamianiem dzieci w tej dziedzinie.
-
Ksiądz mówi, że z powodu wczesnego uświadomienia młodzi ludzie mają problemy życiowe choćby w założeniu trwałych związków małżeńskich. Otóż znowu nie. Jest odwrotnie. Erotyka implikuje zakładanie związków małżeńskich i utrzymywanie ich w dobrej kondycji. Na ten temat są tony literatury. Mam też poważny artykuł, ale musiałbym poszukać. Słyszę, że wczesne uświadomienie erotyczności prowadzi do tragedii małżeńskich. Kiedyś wmawiano, że masturbacja prowadzi do jąkania się. Dziś ksiądz „naucza” podobnie.
-
Ksiądz mówi, że sfera seksu powoduje ucieczkę w narkotyki i alkohol. Nie. Uprawianie seksu zdrowe, higieniczne i kulturalne odciąga zarówno od narkotyków jak i od alkoholu. Piszę to na podstawie autopsji. A właśnie autopsja jest kopalnią wiedzy na te tematy.
-
Nie ma konkretnej odpowiedzi na pytanie co robić. Bo że obserwować, albo wnikliwie obserwować, to wszyscy wiemy i nie jest to rozwiązanie.
Tak więc niczego ciekawego, przynajmniej z tego wywiadu, nie można się dowiedzieć. Ksiądz jest niezorientowany w temacie. Seksualizacja, to nie sekularyzacja, choć podobnie brzmi. Opiera się jedynie na swoich wyobrażeniach niepopartych choćby doświadczeniem życiowym, bo skąd. I przyznam się, że wolałbym posłuchać co na ten temat ma do powiedzenia mający rodzinę kowal, albo motorniczy tramwajowy niż teoretyk i ideowiec ksiądz. Nawet z największego miasta …
9. WYCHODEK
Dziś może dla odmiany, zajmiemy się wyjątkowo wdzięcznym tematem, czyli wychodkiem. Można zastanawiać się dlaczego nie „wchodek”, wszak najczęściej szybciej się wchodzi, niż wychodzi, ale ten problem zostawmy sobie na inną okazję. A jest to jednak temat istotny, bo w życiu, średnio na kibelku spędzamy – bagatela – ponad 100 dni. Te dane przytaczają naukowcy, tym razem nie radzieccy, ani amerykańscy, tylko brytyjscy. Czyli liczbę już znamy, ale jeszcze nie wiemy czego dotyczy, bo Polacy ostatnio mają z tym problem. Wiem, oczywiście, uczyliśmy Szwedów sadzić ziemniaki, a Francuzów jeść widelcem, ale, jak zauważyłem, z klopem, to ostatnio nam się nie wiedzie. Mówią, że podróże kształcą, ale nie zawsze dotyczy to mieszkańców Jarosławia. Wszedłem ostatnio do tutejszej restauracji, a tam na drzwiach wychodka przyklejona kartka z napisem „NIE WRZUCAĆ PAPIEROWYCH RĘCZNIKÓW DO TOALETY”. Hm. Zacząłem już sobie myśleć wzorem naszego prezydenta „nie będą mi tu obcy mówić co mam robić w sr***”, gdy zainteresowało mnie co innego: Co za toaleta? Jednak nie trzeba geniusza by wpaść na to, że dla szefostwa restauracji muszla klozetowa, to właśnie ta toaleta. Mam tylko nadzieję, że oni się w niej nie myją. Otworzyłem później internet i pod hasłem „toaleta” wyświetliły mi się setki muszli klozetowych, kibelków i sedesów. Czyli coś się jednak dzieje w naszym języku i to nie tylko na szczeblu powiatowym. Jasne, że zmiany cywilizacyjne przeplatają się z kulturowymi, a masowo rozwijająca się telekomunikacja czasem jedynie przeszkadza. Ale, kurka wodna, muszla klozetowa ciągnie się za nami od czasów, gdy złaziliśmy z drzewa. Może nie była tak przemyślnie skonstruowana, jak ta dzisiaj, ale funkcja przecież ta sama. Toaleta już nieco mniej, ale i tam pod drzewem jakoś się pielęgnowaliśmy, nie koniecznie zeskrobując brud ze skóry. Niby prozaiczne, a jednak trudne to zagadnienie dla niektórych z nas. Na to, że trudne, jest dowód. Przecież nawet nie wiemy jakiego rodzaju jest ta nasza, uwaga: to-ale-ta, prawda?
Przychodzi Jaś do sklepu:
-
Poproszę papier, taki wie pani, do wycierania. – Ekspedientka tłumaczy:
-
Jasiu, na taki papier mówimy toaletowy. Czy jeszcze chcesz coś kupić?
-
Tak, mydełko.
-
Też toaletowe?
-
Nie, do twarzy …
PS: Jeden z wyrazów w tekście częściowo napisałem gwiazdkami, ale to z powodów estetycznych, wszak „sracz” by nieelegancko wyglądało.
10. WSPÓŁZAWODNICTWO
Od wielu już lat obserwujemy w obiegu publicznym dowcipy, o wyczynach naukowców a to radzieckich, a to amerykańskich. Choćby ten,w którym naukowcy amerykańscy wysłali radzieckim cieniutką oś, by się pochwalić precyzyjnym wykonaniem. Rosyjscy odesłali im tę oś, ale z wywierconym wzdłuż otworem. Amerykańscy zrewanżowali się gwintując ten otwór, a Rosjanie zakończyli przechwałki wkręcając w ten otwór śrubkę. Kilka godzin temu jakaś stacja radiowa podała informację, że naukowcy amerykańscy skonstruowali odkurzacz, który w pokoju podsłuchuje włączone programy telewizyjne oraz potrafi je identyfikować. W dodatku dowiedziałem się, że ten odkurzacz nie ma mikrofonu. Pomijając kwestie techniczne, jest to dla mnie informacja doskonała. Świadczy ona bowiem o tym, że są już na świecie populacje, które, po latach wojen, zaraz i kataklizmów, doczekały się błogiej szczęśliwości i rajskiego życia. Populacje, które żadnych problemów już nie mają. Zatem mają ten komfort i mogą konstruować podsłuchujące odkurzacze. Czekamy zatem na odpowiedź naukowców rosyjskich. A nuż będzie to nocnik, który nie mając głośnika, będzie nam mówił: – Tankowanie zakończone. Dziękujemy” …
11. WISIENKI JAROSŁAWSKIEJ RADY MIASTA
Od kilku lat sesje RM Jarosławia stały się nudne. Minęły złote czasy wszy łonowych, z których chichrała cała Polska, albo walki z kieliszkiem wina na wernisażach. Teraz, to tylko jakieś stawki, działki, procenty, uchwały, komisje, czyli duperele. Jednak dzięki kilkorgu rajcom jarosławska Rada odradza się i znów jest czego posłuchać. Serio! Na przedostatniej, XLVII sesji, było preludium.
Najpierw rozmawiano o możliwości pomocy chłopcu, który zbudował nowatorską klawiaturę komputerową dla niepełnosprawnych. Były oczywiście słowa uznania, oraz stwierdzono, że chłopiec sławi miasto. Wszyscy byli zgodni. Ale gdy przyszło do pomocy, okazało się, że uczeń mieszka przy ulicy o kilka numerów poza granicami miasta, a więc, nie nada. A najlepiej, to żeby pomogło starostwo.
Tego dnia uchwalono też jednogłośnie płomienny apel, nie wiadomo do kogo, pewnie do całego świata, o „nieużywanie” hejtu. Widać, apel jedynie dla dobrego samopoczucia radnych, bo nie został on należycie rozpropagowany. Tekst o takiej wadze, powinien być widoczny wszędzie: Przy otwarciu strony www miasta, na afiszach, na słupach i tablicach informacyjnych, w biuletynie, na stronach społecznościowych radnych, w prasie, wszędzie. A to jest taki apelik do szuflady. Był? Był. No to czego się Zbigniewie czepiasz?
Od pana P.Kozaka usłyszeliśmy w glorii olśnienia: „Poprawka pani jest skonsumowana”. Szkoda, że nie przeżuta. I nie było to przejęzyczenie, tylko prawniczy dialekt. By nie było wątpliwości kto mówi, dodał jeszcze frazę o „zewnętrznych” adresatach. Zainspirowany, przesłuchałem cały zapis sesji – pan radny ani razu nie użył słowa „stricte”. Przez całe 7 godzin! No ale to tylko rozgrzewka, na następnej sesji było ciekawiej.
Otóż zaczęło się od tego, że pan M.Nazarewicz zarzucił Burmistrzowi nepotyzm. Skąd to wziął? A stąd, że podobno pani dyrektor szkoły podstawowej ma to samo nazwisko panieńskie, co pan Burmistrz. I nazwał sytuację podejrzeniem o nepotyzm. Burmistrz trzykrotnie do zbrodni się nie przyznał, ale radny zapewnił, że sprawę poprowadzi formalnie. Dziwne, że o takie rzeczy robi się zadymę na sesji i składa pisemne interpelacje, zamiast po prostu oszczędzić sobie kompromitacji i zapytać człowieka na korytarzu. Później pani B.Łanowy zrugała radnych za zajmowanie się rzeczami nieistotnymi, takimi, jak np. dochodzenie kto kogo obraził. Jednak nie przeszkodziło jej to w następnym wystąpieniu zadać dwukrotnie pytanie koledze: „Gdzie pan jest obrażany”? Ale wisienki były na końcu. Zdegustowany poziomem dyskusji Burmistrz, mrucząc, że „są ważniejsze rzeczy”, zebrał załogę i wszyscy wyszli z sali. Można dziwić się jedynie, że nie zrobił tego pół godziny wcześniej. Bo takiego bicia piany i polewania rozrzedzoną wodą, na tej sali chyba nie było jeszcze nigdy. Owszem, doszło do małego faux pas, bo mógł wcześniej poinformować, że jak się radni nie uspokoją, to administracja wyjdzie. Po kilkunastu minutach radni zorientowali się, że właściwie, to oni mogą się obrazić. No to poleciały słowa wielkiego oburzenia i dezaprobaty. W dramatycznym wystąpieniu pan P.Kozak wyznał: „Przecież niczego takiego nie powiedziałem, co by mogło zirytować burmistrza”. O właśnie. I to wkurzyło Burmistrza. Bo nie dość, że radny nic nie powiedział, to w dodatku powtarzał to w kółko Macieju. Po lekturze wystąpień pana P.Kozaka, mam pewien pomysł. Biuro Rady powinno oddelegować lektora, który by dbał o jasność wypowiedzi niektórych radnych. Polegałoby to na tym, że po każdym wypowiedzianym zdaniu, lektor uzgadniałby z radnym co ma na myśli, po czym radny wypowiadałby kolejne zdanie, i tak dalej. Ten system dyskusji można nazwać moim imieniem.
Słyszałem, że z opuszczenia sali wyłamał się szef straży miasta. To nie prawda. On został, bo ktoś musiał pilnować, by Burmistrz nie wrócił.I na koniec mam pytanie formalne: Czy na następną sesję można będzie wejść zwyczajnie, na legitymację dziennikarską, czy może będą już sprzedawane bilety?
12. PAN POSEŁ TADEUSZ CHRZAN
w sprawie pozbawienia stacji TVN prawa nadawania sygnału.
Szanowny Panie Pośle.
-
Nie znam haseł TVN i nie posługuję się w swych polemikach żadnymi hasłami. Ani nie opieram się na nich, ani nie używam jako argumentu. Hasła żyją swoim życiem i nie po drodze mi z żadnymi.
-
Nie interesuje mnie też to, co sobie ustalają inne kraje Unii, spoza jej granic, albo i na Księżycu. Mnie interesuje to, co sobie poukładamy w Polsce. Nigdy też nie powołuję się na przykłady krajów Zachodu. Dawniej, owszem, ale dzisiaj sami sobie nasz los kujemy, jak chcemy. Wątek o innych krajach, nie dotyczy tematu.
-
I po trzecie, nie istotne tu też są zależności między CNN, czy Discovery a bezpieczeństwem USA. To są ich sprawy, ich polityka i ich rybki w tym całym atlantyckim akwarium.
A co mnie interesuje, już napisałem wcześniej. Dążą Państwo do, de facto, wyłączenia największej, politycznie niezależnej stacji TV. I teraz tak: Premier twierdzi, że to po to, by mediów w Polsce nie przejęły Chiny lub Rosja. J.Kaczyński twierdzi, że to po to, by nie groziła nam infiltracja narkobiznesu (sic!). Natomiast P.Kukiz zapewnia, że chodzi o repolonizację biznesu, i nie z przyczyn praktycznych, jak wyżej, tylko ideowych. Najklarowniej wytłumaczył rzecz M.Suski. Ten od Carycy. Powiedział on bowiem, że jeśli ustawa przejdzie, to udziały będą mogli wykupić Polacy i PIS będzie miał „jakiś wpływ” na stację. Widać zatem, że panowie się nie dogadali i każdy na własną modłę próbuje bronić całej akcji. A fakty są takie, że TVN jest stacją, która patrzy władzy na ręce. Proszę sobie porównać ile afer (nie tylko w PIS) wykryła TVN, a ile TVP? Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że mając media, o wiele łatwiej jest rządzić. Zresztą właśnie w tym samym celu Orlen wykupił Polska Press, z rzeszowskimi Nowinami włącznie. A efektem była automatyczna wymiana doświadczonych redaktorów naczelnych na politycznie wiernych, oczywiście bez względu na kwalifikacje, ale to inna sprawa. Jak to działa? A tak: dziennikarze Głosu wielkopolskiego (teraz już Orlen) mieli nakaz powściągliwego pisania o protestach przeciwko omawianej tu ustawie. Fajnie, prawda?
Wie Pan, to jest tak, jak mawia się dzieciom w przedszkolu, wprowadzając je tym samym do świata hipokryzji: „Kochane dzieci, po co murarz buduje domy? A po to, byście miały gdzie mieszkać z mamusiami i tatusiami”. Otóż nie. Buduje domy po to, by mieć z czego utrzymać rodzinę. Tak samo jest tutaj, nie chodzi o zabezpieczenie przed narkobiznesem, tylko o zabezpieczenie się przed krytyką. I jeśli teraz ktoś będzie mnie zapewniał, że nie mam racji, to będzie to w stosunku do mnie nieeleganckie, wszak nie jestem dzieckiem.
Atakują Państwo interesy USA, naszego jedynego już (bo jesteśmy skłóceni ze wszystkimi dookoła) sojusznika. Wiem, że Sojusz Atlantycki, ale proszę pamiętać, że ostatecznie zawsze decydują ludzie. I to od nich zależy w jakim zakresie udzielą pomocy, a wymówek mogą być setki. Pamięta Pan „pomoc” Zachodu we wrześniu ’39r. Sam Pan obserwuje reakcje Stanów mimo, że jeszcze ustawa nie przeszła. Ja wiem, tak, nie będzie nam Amerykanin etc. OK, ale pamiętajmy gdzie i w jakim świecie żyjemy. Poza tym żyją tu nie tylko członkowie PIS, ale wszyscy Polacy.
Kolejną rzeczą, którą ryzykujemy, są fenomenalnie produkowane przez Discovery programy historyczne. Produkcja ich kosztuje horrendalne nakłady, ale dzięki temu są to chyba najlepiej robione tego typu audycje na świecie. Nie powie Pan, że spółka Jakimowicz & Ogórek, zrobiłaby lepsze (żart). (Jeśli nie zna Pan tego cyklu, proszę poszukać, ja odbieram na Polsacie. Na prawdę, warte są czasu nawet na sen). Czyli w całym procesie walki o utrzymanie władzy, nie tylko osłabiamy sobie, i tak już rachityczną, pozycję w świecie, ale też pozbawiamy się elementów kulturotwórczych i oświatowych. Czy to się kalkuluje? Czy to jest uczciwe w stosunku do coraz bardziej zagubionych Polaków?
Politycy wspominają o kapitale, o repolonizacji, dobrze. To dlaczego nie pogonią np. koncernu BMW? Przecież też zagraża narkobiznesem, podobnie jak TVN. Albo wpuściliśmy do kraju giganta Amazon. Albo w Polsce rocznie instaluje się ponad 6000 nowych spółek zagranicznych, a nam jedynie TVN zagraża narkobiznesem z Kolumbii.
W polskim oddziale TVN pracuje 1600 osób. Wszyscy są Polakami. Sami opracowują materiały, zdobywają informacje. Sami redagują, robią korekty, konsultacje, próby, zgrywają, przegrywają i montują. Przecież prezes Discovery Jean-Briac Perrette nie dzwoni do naczelnego w Polsce i nie mówi – kolego, zróbcie materiał o Tywoni, bo tam niejaka Doda przyjedzie w różowych szortach. Choćby dlatego nie, bo te tematy zarezerwowała sobie TVP (też żart).
I na koniec tylko. Gdyby Państwo przeznaczyli tyle energii na walkę z pandemią, co na walkę z TVN, to do tej pory już wszyscy byśmy o Covid-19 zapomnieli.
Zatem, Panie Pośle, głosując za lex TVN krzywdzi nam Pan ojczyznę. Celowo piszę z patosem, ale tylko po to, by nie było monotonie…
Pozdrawiam serdecznie.
13. TURYSTYCZNY SZYK
Ostatniej soboty zaplanowałem sobie wejście na Smerek. Pogoda wyborna, weekend w pełni, no to w drogę. Wyszedłem z Wetliny. Spodziewałem się sporego ruchu na szlaku, ale było do wytrzymania. Szedłem sobie dziarskim krokiem i zrazu zauważyłem, jacy to ostatnio miłośnicy Bieszczadów są sympatyczni. Uśmiechali się do mnie, nawet dwa razy zrobiono mi zdjęcie. Jacyś młodzi ludzie, jakby studenci, dogonili mnie i zapytali, czy mogą się ze mną sfotografować. Oczywiście pozwoliłem, ale zaskoczony byłem i to bardzo. Pytali mnie dokąd idę, gdy powiedziałem, że na Smerek, z szacunkiem pokiwali głowami. Pomyślałem sobie, że widocznie mój ekwipunek robi takie wrażenie, bo spodnie, bluza, plecak i kije, wszystko markowe. Widać ludzie znają się dzisiaj na turystyce. Do tego duży aparat fotograficzny. Po przejściu półtora kilometra zatrzymałem się by kupić bilet na wejście na szlak. Pochyliłem się by wyjąć drobne ze swoich markowych spodni i o zgrozo… Na mych stopach, w sobotnim, bieszczadzkim słońcu, lśniły czarne lakierki marki Ryłko! Nie potrafię opisać tego, co się ze mną wówczas działo. Jedynie napiszę, że wolałbym pojawić się tam zupełnie nago. Połowę drogi do auta biegłem w nadziei, że wówczas będzie trudniej zauważyć moje buty. Dopadłem samochodu i się przebrałem.
Jak to się stało? Po prostu wychodząc z domu ubrałem buty, które miałem pod ręką, a wychodząc z auta na szlak, zapomniałem się przebrać. Mam tylko nadzieję, że w sieci nie pojawi się zdjęcie z bieszczadzkiego szlaku z idiotą w lakierkach …
Zdrówka!
14. TO WSZYSTKO NIE TAKIE PROSTE
10.04.2020r.
Ostatnio wszyscy tylko o wirusie, to teraz zrobimy zmianę i porozmawiamy sobie o lesie. No cóż, z wiadomych powodów las nam zamknięto, ale na krótko, bo pojutrze zostanie zakaz zdjęty. I nikt nie jest wstanie wytłumaczyć czym się kierowano opuszczając szlabany przed lasami. Przecież dyskusji nie budzi fakt, że spacery leśne podwyższają odporność na koronawirusa. No to walczymy z nim, czy nie walczymy? Zrozumieć można, że w pobliżu miast są zorganizowane place, polany i inne miejsca wypoczynkowe, a gromadzenie się ludzi sprzyja zakażeniom. Ale wszystkie te miejsca są pod administracją samorządów lub nadleśnictw. Zatem można było jedynie te sprzyjające zgromadzeniom wyłączyć. Z tej akcji leśnej płyną do społeczeństwa dwa sygnały. Po pierwsze, że władze nie zastanawiają się nad tym co robią. Dowodem jest to, że po wprowadzeniu w całej sieci społecznościowej było tysiące jednakowych wpisów mniej więcej znaczących: „I po cholerę”? Może dotarło to do rządu i pomyślano sobie za Młynarskim – „No właśnie”… Ale płynie też sygnał drugi i to większego kalibru: Decyzje rządu są niskiej wartości. Kiepskie i do luftu. Czyli klasyczny akt obniżenia sobie autorytetu intelektualnego. Czyli zjawiska o niebagatelnym znaczeniu w mechanizmach sterowania świadomością społeczną. Czyli strzał w płot, a rykoszet w kolano. Rozmawiałem dziś telefonicznie ze znajomym profesorem, metalurgiem (tak, miałem maseczkę), i zapytałem przy okazji co on na ten zakaz. Usłyszałem: „Wie pan, to wszystko nie takie proste”…
Ja nie wiem kto doradza rządowi w sprawie tej zarazy. Ale jeśli są to naukowcy, to my nigdy z tego nie wyjdziemy …
15. SZKODA NÓG
12.03.2019r.
Przybył nam w Jarosławiu fajny sklep, bardzo nowocześnie zorganizowany. Nie napiszę jakiej sieci, bo zaraz będzie, że kryptoreklama. A jak się domyślam, KAUFLANG mojej reklamy nie potrzebuje … Otóż podjechałem ja sobie dzisiaj kupić sałatę, bo mi zabrakło, i taki oto obrazek: Na parkingu rząd zaparkowanych gablot, a jedno autko czeka na wolne miejsce, bo inne właśnie wyjeżdżało. Gdy miejsce się zwolniło, facio chciał wjechać, ale nie dał rady, więc cofnął. Znów spróbował i znów było za ciasno ale w końcu wjechał. No tak, nic szczególnego. Tyle, że 2 samochody dalej był cały plac wolny, a pewnie na 50 samochodów. Ale to już było kilkanaście metrów dalej od wejścia do sklepu. Geniusz! Fenomen ustawiania się w życiu. Ja przy nim jestem jak Pchła Szachrajka przy Koniu, który Mówi. Ja tak sił w nogach oszczędzać nie potrafię…
16. DO DOMCIU POPROSZĘ
4.12.2015r.
Jak wielką wartość ma dobra i szybka informacja, przekonałem się właśnie kilka dni temu. W dobie podsłuchów i nagrań przy kotlecie postarałem się o swoją własną, nawet osobistą wtyczkę w Radzie Miasta. I przyznam się, działa doskonale, choć trochę z opóźnieniem. Dowiedziałem się bowiem wczoraj, że Jarosław ma nowego burmistrza. Druga wiadomość to była ta, że tego burmistrza już mamy od jesieni ubiegłego roku. Wiem, trochę późno, ale za to treściwie. W każdym razie nowy burmistrz jest i nie moja to wina. Zresztą zasługa też nie.
W swoich wypowiedziach przed wyborami, kandydat pan Waldemar Paluch obiecał, że zlikwiduje straż miejską. Później jednak dodawał, że po konsultacji społecznej, a zatem warunkowo. I słusznie. Pulsują więc w mieście emocje: zlikwiduje – nie zlikwiduje, wyjdą – nie wyjdą (z ratusza). I nie dziwota, bo wielu mieszkańców odnosi wrażenie, że utrzymywanie straży służy jedynie tym 16. zatrudnionym osobom, bo dzięki temu mają pracę. Już po krótkim zastanowieniu się nad problemem, stawiamy sobie godne Szekspira pytanie: Ma zlikwidować, czy też podjąć mądrą decyzję? Ktoś powie: „Niech by się wcześniej nad tym zastanawiał”. Odpowiem: „Pewnie się zastanawiał, ale jako amator, nie mając potrzebnych danych do podjęcia optymalnej, wyważonej decyzji”. Dlatego nie upierałbym się i nie żądał usunięcia straży tylko po to, by zadość uczynić obietnicy. Czekam na mądrą decyzję i tyle.
Puki co przyjrzyjmy się może dwóm funkcjom SM. Weźmy więc taką misję SM odwożenia do domu egzemplarzy nietrzeźwych, zagrażający sobie lub innym. Nie, nie. Nie pomyliłem się, tak jest napisane w ustawie: DO DOMU. Czyli do domciu. I bardzo słusznie. Władza powinna mieć przyjazny stosunek do obywatela, a nawet ten stosunek powinien być w miarę pieszczotliwy. Dla tego wszyscy mieszkańcy tego smutnego miasta powinni nosić na szyi tzw. smycze z adresem zamieszkania i numerem telefonu osoby bliskiej. Pan strażnik widzi zygzakującego Jarosławianina, podchodzi doń z dobrodusznym uśmiechem i mówi: „Panie Kaziu, to co, jedziemy”? Pan Kaziu na to: „Załałempałe… i ch*j”! Ale strażnik odczytuje ze smyczy numer telefonu małżonki pokrzywdzonego i telefonuje:
-
Dzień dobry pani. Z radością informuję panią, że za chwilę przywieziemy pani męża do domciu. Nie, jutro nie, musimy dzisiaj, za 15 minut. Czy może pani przygotować pościelone łóżko? Też kawę z ekspresu no i jakieś bambosze?
Strażnicy delikatnie wkładają pana Kazia do auta, włączają koguty, puszczają z megafonu Marsza Triumfalnego G. Verdiego i zawożą bidulka na miejsce godnego wypoczynku. Piękne – prawda? Że przesadzam? No tak, na razie wożą bez marsza, ale jest już blisko. Wysoko procentowe społeczeństwo potrafiło sobie zapisać w ustawie wożenie zamroczonych do domciu, to i niechybnie dopisze sobie muzyczkę, wszak to muzykalne społeczeństwo, tylko poczekajmy.
Kiedyś w Rzeszowie znajoma będąc wysoko w ciąży, zapytała strażnika miejskiego, czy by ją nie podwiózł do domu, bo się źle poczuła. Odpowiedział, że oni nie wożą, mogą natomiast zadzwonić po pogotowie lub taksówkę. Na taksówkę się nie doczekała i dobrnęła do mieszkania z zakupami pieszo. A głupia – wystarczyło obalić jedno wino, to by ją podwieźli bez łaski.
Nie wozić? Przecież zachlany może wpaść pod samochód, choćby. Ależ oczywiście, że wozić, ale nie za darmo. Przynajmniej za cenę taksówki. I za każde obelżywe słowo 50zł na paliwo dla straży. A jeśli nie, to zlecić tę robotę Zakładowi Oczyszczania Miasta. Na razie bez utylizacji.
Ale przyjrzyjmy się innemu zadaniu SM, mianowicie „czuwaniu nad porządkiem i na kontroli ruchu drogowego”. Przejeżdżałem niedawno uliczką przy pl. Św. Michała, za plecami onegdajszego biednego „Wani”. Uliczka zastawiona ciasno autami mimo, że zakaz zatrzymywania się stoi jak holenderska krowa. Szczęście, że toczyłem się wolniej od alpejskiego piechura, bo kobieta, która wyszła ze sklepu prosto pod maskę, tylko klepnęła mi auto. Poirytowany zaczepiłem przechodzącego sobie strażnika i zapytałem jak to jest z tym wolnym parkowaniem w miejscach zakazanych. Usłyszałem wywód, który należałoby zakwalifikować do filozofii spekulatywnej, gdzie mimo dobrej polszczyzny funkcjonariusza, żaden z nas nie wiedział o co w nim chodzi. Mój Wtyczka usiłuje mi wytłumaczyć, że strażnicy miejscy są pracownikami burmistrza i wykonują jego polecenia. No dobra, ale jak to burmistrz może zabraniać funkcjonariuszowi wykonywania jednego z podstawowych jego obowiązków? Jak to możliwe? Jeszcze mogę zrozumieć (choć i tak nie pojmę), że podczas kampanii wyborczej, były burmistrz zakazał sprzedawać mandatów, by nie wkurzać wyborców. Ale teraz to nie znam żadnej logiki. Przecież decyzja postawienia tam znaku nie wzięła się ze snu. Przecież pracowała nad tym specjalna komisja złożona z ludzi, którzy na tym się znają zawodowo. Którzy wzięli pod uwagę wszelkie możliwe okoliczności, potrzeby i możliwości wynikające z tego ograniczenia. Dlaczego zatem SM z premedytacją dopuszcza do uciążliwości i tworzenia zagrożenia z powodu lekceważenia prawa? A może po prostu zmienić nazwę znaku z ZAKAZ ZATRZYMYWANIA SIĘ, na bardziej adekwatną w Jarosławiu – ZAKAZ ZATRZYMYWANIA SIĘ CHYBA, ŻE BURMISTRZ UWAŻA INACZEJ? I wówczas na pewno nie będę się czepiał.
Czyli likwidować, czy też nie? Oczywiście, że nie. Ale pod warunkiem, że wydane pieniądze będą pożytkowane bardziej racjonalnie, że wzmocnione zostanie przede wszystkim bezpieczeństwo mieszkańców. Czyli zlikwidować usługi transportowe i asysty policji, rozszerzyć monitoring miasta i przenieść aktywność straży z godzin pracy administracji na godziny wieczorne i nocne. W dzień jest o wiele bezpieczniej niż w nocy. W dzień są setki ludzi na ulicach i zawsze ktoś może innemu pomóc lub wezwać odpowiednie służby. Nocą sytuacja jest odwrotna: pusto i głucho, strach przejść ulicą, strach się obejrzeć.
Dziś jeszcze nie wiemy co zrobi burmistrz. Ja w każdym razie na wszelki wypadek, od sierpnia, w każdy weekend wkładam dobrze opisaną smycz na szyję, a mięciutkie bambosze czekają na mnie na schodach – wszystkiego dobrego!
17. SMOG SAMOLOTOWY
25.12.2018r.
Nie wiem kto i gdzie, a wydawało mi się, że to któryś z nowo wybranych radnych RM na ostatniej sesji powiedział. Sprawdziłem właśnie zapis, ale tam tego nie ma. Ale mniej ważne kto, bardziej co. Otóż usłyszałem, że w walce ze smogiem w Jarosławiu należy brać pod uwagę zanieczyszczenia lotnicze. I nie chodziło tu bynajmniej o celowe skażenie powietrza, tylko takie skażenie niechcący. Czuję, że mam obowiązek odnieść się do tej wypowiedzi, bo wiele lat temu dość głęboko interesowałem się meteorologią i fizykę atmosfery znam dobrze. Otóż tkwi Pan w błędzie i to po same uszy. Po pierwsze, te kilkanaście samolotów, które przelatują dziennie nad miastem, przelatuje na wysokości 10 – 12 kilometrów. Biorąc więc pod uwagę średnią prędkości wiatrów (na różnej wysokości kierunek i prędkość są inne) i średnią prędkość opadania ew. drobin zanieczyszczenia, można policzyć, że powierzchnia skażona sięgałaby kilku województw. Ktoś słusznie zauważy, że skoro tak, to samoloty przelatujące nad innymi miastami też nas trują. Teoretycznie tak. Ale z uwagi na duże rozproszenie produktów spalania należy zjawisko rozważać w skali niemal globalnej. Mimo to i tak jest ono praktycznie pomijalne. Po drugie silnik samolotu odrzutowego, to nie lokomotywa parowa. Nie dlatego, bo nie robi FU-FU, ale z uwagi na to, że nie emituje dymu. A tak na marginesie, bo mi się przypomniało. O osiągnięciach pionierów lotnictwa, braciach Wright, słyszeli wszyscy. Ale pewnie nikt nie wiedział, że tuż przed nimi, próbowano napędzać samoloty właśnie silnikiem parowym. A kto takie próby robił? Proszę Państwa Polak! Polski szlachcic, kontradmirał armii carskiej – Aleksander Możajski. Koniec dygresji. Silnik odrzutowy spala naftę lotniczą i emituje: tlenek i dwutlenek węgla, tlen, wodę, tlenki azotu, siarki i jakieś śladowe ilości pyłu PM2,5. Zatem produkty te nie mogą być składową, a więc przyczyną tzw. smogu. Toś powie, że za samolotem najczęściej rozciąga się biała smuga spalin. To, co widzimy, to podłużna chmurka złożona z kryształów lodu. Na wysokości 12 km temperatura powietrza bywa na poziomie 40 – 60 stopni C i wylatująca z silnika para wodna w postaci gazu, błyskawicznie kondensuje i zamarza. Czasem, gdy powietrze jest suche znika w wyniku sublimacji, a czasem powiększa się nawet do chmur o wielkich rozmiarach, ale dlatego, gdyż te kryształki lodu stają się tzw. centrami kondensacji i krystalizacji, dzięki czemu para wodna w atmosferze (już nie z silnika) też przechodzi w stan stały, czyli lód. Walczmy więc ze smogiem, bijmy się o czyste powietrze, ale nie twórzmy sztucznych zagrożeń; tych realnych i tak mamy dość. Bo w przeciwnym razie będę radził by przy okazji nakarmić słonie, które tak ofiarnie podtrzymują naszą Matkę Ziemię … 😉
18. SERIO
19.10.2019R.
Pogoda piękna, troszkę luzik w pracy, no to sobie powtórzyłem ubiegłotygodniowy wypad do schroniska „Bacówka pod Wierchomlą”, w Beskidzie Sądeckim. Klimat schroniska i widoki skutecznie zachęciły mnie do tego. Auto zostawiłem na parkingu w Szczawniku i popędziłem żółtym szlakiem na północ, do schroniska. Jak zawsze, i tym razem zabrałem notatnik, by coś napisać. Atmosfera w schronisku bardziej, niż rodzinna. Np. pan kwaterujący mnie prosił bym moment poczekał, bo właśnie schroniskowy kot przechadzał się po klawiaturze jego laptopa. Albo to, że w schronisku odmładzają. No bo jak nazwać zwyczaj wołania gościa jak ja po imieniu? Z kuchni było słychać: Schabowy dla Zbyszka, smacznego! A potem babeczka około 30: Wino grzane, Zbyszku na zdrowie! I przyznam, bardzo mi się spodobał ten stosunek do turysty. Na tyle bardzo, że potem o tym winie dla mnie, ta pani oznajmiała jeszcze trochę razy. Jest mi trudno powiedzieć ile…
Nazajutrz obudziłem się w swoim pokoju z uśmiechem na ustach. Nie wiem co było powodem tego uśmiechu, ale tak było. Gdy schodziłem na śniadanie, jakaś starsza pani zaczepiła mnie: Panie Zbyszku, pan to jest. Zapytałem: Ale co? A pani: No nic, super! Gdy jadłem jajecznicę, przechodził koło mnie jakiś turysta i powiedział: Panie Zbyszku, dziś już mało kto zna cały tekst Mazurka Dąbrowskiego i gratuluję donośnego głosu! Nie wiem o czym ci ludzie mówili. Szybko zjadłem i chyłkiem wyszedłem ze schroniska. Gdy miałem go już za plecami, mijałem parę młodych ludzi. Siedzieli sobie przy świerku i patrzyli w malowniczą dal. Pani się odwróciła do mnie i rzekła: Panie Zbigniewie, pozdrówka dla Samby, też mamy labradora!
Przyznam się, że tak szybko jeszcze w życiu nie opuszczałem miejsca noclegu. Ale mimo wszystko wycieczka mi się podobała i jestem zadowolony. Czy coś napisałem? Tak, oczywiście, nawet dwie fraszki. Tylko kto to odczyta? …
19. RIPOSTA
14.03.2019r.
Zasłyszane. Jarosław, małe miasteczko, ale jeśli się chce, zaobserwować można zdarzenia godne największych metropolii. Wczoraj, pora południowa, jarosławski ratusz, parter, kolejka do kasy. Był czas płacenia podatków, więc w kolejce ustawiło się kilkoro, że się zimno wyrażę – podatników. Akurat przy kasie płacąca pani miała jakieś bardziej zawikłane problemy, więc kolejka, jak przystało na żywy organizm, zaczęła rosnąć. Podczas, gdy przy okienku pani z kasjerką pracowały nad rozwikłaniem problemów, na końcu ogonka stanęła bardzo niecierpliwa, nazwijmy sobie po imieniu, podatniczka. Niepozorna, o głosie górne C i barwie jakby szkłem o posadzkę. Tak była niecierpliwa, że tym szkłem zaczęła wypełniać przestrzeń ratusza maltretując tym samym czułe narządy słuchowe petentów. No bo kolejka rośnie, tyle czasu jedna osoba, jak długo jeszcze, dlaczego nie ma więcej okienek i oczywiście dawniej tak nie było. I mimo, że płacąca pani już odeszła od kasy, litania wyrzutów i pretensji płynęła wartką strugą w najlepsze. Pani skończywszy formalności powoli, spokojnie schowała dokumenty do torebki, równie spokojnie tę torebkę na sobie poprawiła i rzekła do tego szkła o posadzkę: „I widzi pani, przynajmniej sobie pani w ratuszu chwilę pobyła”. Salwa śmiechu całej kolejki pokazała, że wszyscy podzielają tę opinię. A ja uwielbiam inteligentne riposty …
20. REKLAMA NA POGRZEBIE
14.01.2019r.
Wróciłem właśnie z pogrzebu przyjaciela. Pod koniec ceremonii ktoś z głębokim smutkiem na twarzy rozdawał nam obrazki Matki Boskiej z modlitwą oraz adresem i numerem tel. firmy pogrzebowej „In Memoriam”. W jednej z najsmutniejszych i najpoważniejszych chwil naszego życia, gdzie oddajemy ostatni hołd osobie bliskiej, gdzie staramy się pogodzić ze śmiercią, wspominamy i walczymy z sobą żeby się publicznie nie rozryczeć, w tej najbardziej z intymnych chwil włazi się nam z reklamą usług? Tak zwyczajnie i bez pardonu? Obraz osoby świętej + modlitwa, a po to tylko, by ukradkiem podać numer tel. firmy. Nie macie jeszcze dość hipokryzji, obłudy i jezuityzmu? Ja myślałem, że uprawianie dzikiego kapitalizmu w Polsce już się skończyło. Że przyszedł czas na większą kulturę prowadzenia firmy. Widać, że może tak, ale jeszcze nie w Jarosławiu. „In Memoriam” zaprzestań tego niechlubnego procederu, bo jest to po prostu nie godne każdego człowieka.
21. POŻAR
25.10.2019r.
Ładna pogoda, kolorowa jesień, no to wybrałem się na spacer po Beskidzie Sądeckim. Nocowałem w schronisku „Bacówka Nad Wierchomlą”. Warunki jak to w schronisku górskim, ale za to doskonałe grzane wino. Jednak przed degustacją trunku, a właściwie trunków, wybrałem się na spacer w kierunku Pustej Wielkiej. W połowie drogi zauważyłem wydobywające się ze ściany lasu kłęby dymu. Z daleka myślałem, że to jakiś jęzor mgły, ale szybko okazało się, że nie. Słychać było trzaski palących się gałęzi i skwierczenie szpilek świerków. To był pożar lasu. Szczęście, że dość silny wiatr wiał w kierunku brzegu lasu, a nie odwrotnie. Miałem więc pewność, że do szybkiego rozprzestrzenienia ognia nie dojdzie. Zadzwoniłem na 112. I teraz proszę o uwagę:
-Dzień dobry, Zbigniew Polit, jestem w połowie drogi między Pustą Wielką a schroniskiem „Nad Wierchomlą”, pali się las.
– Głos: – Jaki las?
– Nie wiem, chyba szpilkowy.
-Jaki duży pożar?
-Nie wiem, nie mierzyłem, może kilka arów.
-Jaka gmina?
-Nie mam pojęcia, jestem turystą.
-To jak to, jest pan tam, a nie wie jaka gmina?
-Ja nie wiem, ale pan może się dowiedzieć.
-Nie, ja też nie wiem.
-Określiłem panu jednoznacznie miejsce pożaru, podałem 2 nazwy geograficzne, których więcej w Polsce nie ma, to może się pan wysilić i określić jaka to gmina.
-Przyjąłem.
Moje zgłoszenie zostało przyjęte w momencie, gdy miałem prosić o połączenie z kimś bardziej rozgarniętym. Na wszelki wypadek zgłosiłem to na 998. Wysłano 6 samochodów gaśniczych z okolicznych miejscowości. Jakiś idiota podpalił siano zalegające przy lesie na powierzchni cirka 15 x 15 metrów. Gdyby wiatr wiał z kierunku o 90 stopni kątowych w prawo lub w lewo, byłby pożar nie do ugaszenia. Miejmy tylko nadzieję, że prokurator skutecznie ostudzi zapał piromana…,
22. PODZIĘKOWANIE
8.05.2021r.
Od wielu lat za jarosławskim szpitalem ciągnie się fetorek niskiego poziomu opieki i niskiej kultury medycznej. Na szczęście to już jest historia. Kilka tygodni temu na oddział ortopedii urazowej przywieziony został młody mężczyzna, po wypadku. Rana trudna, szarpana i frezowana. Pocięte mięśnie, ścięgna, uszkodzona kość. Zespół lekarzy mimo, że interwencja nie była planowana, zorganizował się i przeprowadził, jak się potem okazało, niełatwą operację. Jak się też okazało, operację zrobiono w sposób idealny, by nie powiedzieć popisowy. Nagranie i dokumentację z zabiegu można pokazywać studentom medycyny. A potem? A potem przez kilka dni ciągłe: – Może pan coś potrzebuje? – Wszystko w porządku? – Jak się pan czuje? Opieka personelu jak w pensjonacie rekreacyjnym na Karaibach. Brakowało tylko ubranego w uniform Murzynka, który by wachlował pacjenta, jak Ramzesa II …
A ponieważ piszę o bliskim członku mojej rodziny, pragnę serdecznie podziękować całemu personelowi za ratunek i opiekę
Poniżej wstawiam bardzo rozsądny wpis Kierownika oddziału, pana doktora Sławomira Majchra.
23. PO CHOLERĘ?
1.07.2019r.
Zmęczony trochę różnymi działaniami członków PIS w mieście, ocknąłem się ze snu z wyraźnie zarysowanym pytaniem: Czy w Jarosławiu działa PO? Wiem, że kiedyś istniało koło PO i właśnie to istnienie było jego głównym zajęciem, bo niczego konkretnego nie robiło. I tak byli wszyscy w tym kole pochłonięci nieróbstwem, że w ramach wsparcia, pomocy kolegom w robieniu niczego, powstało koło drugie. Jak się okazuje o podobnej specjalizacji. Czyli mamy teraz w Jarosławiu 2 koła PO. PIS ma tylko jedno, czyli jest w mniejszości. Ale nie tylko ilościowo PO jest lepsze. W jakości również bije konkurentów sceny politycznej na głowę, bo nie popełnia błędów. PIS, bez względu na lansowane idee, stara się cokolwiek czynić, istnieć w mieście więc zdarzają się wpadki i pomyłki. Ale nie PO. Oni się nie mylą, błędów nie robią. Nie podejmują złych decyzji, nie mają wpadek w wystąpieniach, bo po prostu nic nie robią. Czyli wpisują się w mikro doktrynę W.I.Lenina: Ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. Ja rozumiem, to formacja polityczna i trudno spodziewać się uprawiania rasowej polityki w miasteczku na rubieżach kraju, choć ambicje oczywiście są, a jakże. Ale żeby już tak w ogóle, ani tyci nic nie robić? Pardon – ani tyci nie popełniać błędów?
24. PAN NIE PRZESZKADZA, PANIE ZBIGNIEWIE!
22.10.2021r.
Doprawdy już nie wiem, czy to ziemia jarosławska jest skażona jakimś zadżumieniem, czy po prostu ma pecha, bo w tylu „geniuszy” obfitują władze. Dopiero co pisałem o naszej Gwieździe Sejmu i jeszcze mi pióro nie wychłódło. Dopiero też widziałem na filmiku, jak inna Gwiazda Jarosławia przekonuje, że urzędnicy miasta powinni jeździć starymi rzęchami, bo koszty zbierania śmieci poszły w górę! To dopiero geniusz, prawda? Nobel z ekonomii, jak nic. Myślałem, że odpocznę przez kilka dni, ale się nie da. Właśnie mi podsunięto egzemplarz tygodnika, w którym jeszcze za komuny miałem cotygodniowy felieton. Nazywało się to „Życie Przemyskie”, dziś troszkę inaczej. A tu już mamy całą galerię geniuszy. Nie wiadomo przed którym uciekać. Czempionem zaś na pewno jest pan Zbigniew Piskorz, radny powiatu jarosławskiego. Otóż na ostatniej sesji rady pan ten zaniepokoił się bardzo, czy aby młodzież nie jest zmuszana do szczepienia przeciw wirusowi i przy okazji akcję szczepień nazwał eksperymentem. Nie wiem, czy ten pan na co dzień chodzi w rycerskiej zbroi, czy tylko udaje, że nic do niego nie dociera, bo przecież: 1. Globalna akcja szczepień przeciwko Covid-19 prowadzona jest w celu zniszczenia aktywności zarazka, a zatem w celu uratowania milionów ludzi. Oczywiście przy okazji prowadzi się równoległe obserwacje i różne badania wpływu szczepionek na organizm człowieka. Dokładnie tak samo, jak obserwuje się i bada wpływ aspiryny, tabletki „PO” czy syropu na kaszel. Wszystkie te specyfiki są jakże potrzebne, wszystkie dopuszczone, a jednak badania i obserwacje trwają. Natomiast „eksperyment”, jest to działanie empiryczne prowadzone jedynie w celu pozyskiwania danych i wiedzy. Nazywanie zatem procesu ratowania ludzi eksperymentem, jest zwykłym zadymiarstwem, jeśli nie idiotyzmem. 2. Pan Zbigniew protestuje przeciwko nakazowi szczepień młodzieży. Mimo, że świat nauki i medycyny dopuszcza, wręcz zaleca szczepienie od 12. roku życia, pan Z.Piskorz wie lepiej. No tak, protestować zawsze można. Rozumiem, że pan Zbigniew równie energicznie protestuje przeciw aplikowaniu dzieciom szczepionki DTP, bo zawiera rtęć i może prowadzić do autyzmu. Rozumiem też, że jest konsekwentny i protestował również przeciwko nakazowi chodzenia do szkoły, bo ulicami jeżdżą samochody, a więc niebezpiecznie. Wówczas tłumaczyli się jego rodzice, takie mamy prawo, ale teraz cierpimy my, bo się edukował na wagarach, czyli wiadomo… 3. Dowiedziono jednoznacznie, że przyjmowanie szczepionek ogranicza zgony, powoduje łagodniejsze przechodzenie choroby i zarazek wolniej się rozprzestrzenia. Oczywiście ideału nie ma, ale generalnie o wiele więcej osób przeżywa zakażenie po szczepionce, niż bez. To, co radny robi, jest zwykłym wprowadzaniem w błąd opinii publicznej, co może prowadzić do większego rozwoju epidemii oraz śmierci wielu osób. Tym bardziej, że jego strona na FB wprost kipi od materiałów godzących w walkę z epidemią. Może nie zdaje sobie z tego sprawy, o edukacji już pisałem, ale na szczęście mamy wolne media, więc staram się neutralizować te sensacje. Ponieważ pan Zbigniew nie pierwszy raz głosi podobne fantazje, proszę mu przekazać, że jeśli jeszcze raz dowiem się, że publicznie w jakikolwiek sposób przeszkadza w walce z wirusem, to zgłaszam to do prokuratury. A takie występki zagrożone są karą nawet 5. lat więzienia. Oczywiście nie o karę mi chodzi, tylko o zakazanie takich działań prowadzonych przez pracownika publicznego. Przepraszam za ostrą formę tekstu. Wiem, że pan Zbigniew z natury jest osobą łagodną, ale tu chodzi o coś więcej, niż zasady bon tonu. A przy okazji życzę mu, by sumienniej pilnował słoni, bo jak wejdą w szkodę, to powiat się może zawalić …
25. PATRIOTYZM PO MOJEMU
11.11.2019r.
Im więcej czytamy o patriotyzmie Polaków, tym bardziej wydaje się, że tak do końca, to nie wiemy co to takiego ten patriotyzm. No bo tak. Z jednej strony, powiedzmy obywatelskiej, słyszymy wycie „sierpem i młotem”, i widzimy orły z dziobami stylizowanymi na koparki od Waryńskiego. Z drugiej zaś, rządowej, obserwujemy popieranie i promowanie chamstwa, choćby poprzez wystawienie na kandydata do TK poseł panią K. Pawłowicz. Osobę znaną z uprawiania prostactwa i zwykłego chamstwa. No ale za nią stoją setki tysięcy polskich chamów, to elektorat, no to trudno, by PIS o niej zapomniał.
Dzisiejszy patriotyzm jawi się w dwóch wymiarach. Pierwszy, to ten symboliczny, wyrażany różnymi akcjami, choćby w rodzaju modnego śpiewania hymnu, deklarowania uwielbienia ojczyzny. To tak, jak kolorowa etykietka naklejona na towarze nie koniecznie dobrej wartości. No bo etykietka sobie, a towar sobie. Ale na szczęście obserwujemy drugi wymiar patriotyzmu, czyli zachowania realne, to w życiu, na co dzień. Bo patriotą nie jest ten, kto ryczy, że jest patriotą, ale ten, kto zachowuje się tak, by jego ojczyzna z tego korzystała. Czyli sumienne wykonywanie pracy jest postawą patriotyczną. Co więcej, sumienne uczenie się w szkole też jest postawą patriotyczną. Wysiłek wychowywania dziecka, to też, poza naturalnym, praca dla ojczyzny. I tak można niemal w nieskończoność.
A gromkie śpiewanie przez uczniów, bo ministerstwo zaprasza? To tylko odfajkowanie patriotyzmu …
26. OKNO OVERTONA
9.04.2022r.
Z przerażeniem obserwujemy to, co Rosjanie robią naszym sąsiadom. I pytamy: Jak to jest? Nasze cywilizacja i kultura tak bardzo zostały rozwinięte, setki tysięcy powieści, filmów i sztuk teatralnych, utworów muzycznych, programy wychowawcze w szkołach, religie, a my w dalszym ciągu mordujemy? Byłem przekonany, że hekatomba ostatniej wielkiej wojny i Wołynia już się nie powtórzy. Że człowiek potrafi być bandziorem, ale nie bandytą na skalę przemysłową. A jednak okazuje się, że dzikie bestialstwo ludzkie w dalszym ciągu ma się dobrze.
Dziś na świecie popełnia się ponad 500 000, czyli ponad pół miliona, żeby nie było wątpliwości – zabójstw rocznie. To nie wojny, tylko pospolite morderstwa. Skłonności tych ludzi, a pewnie i potrzeby do zabijania, to rudymenty atawistycznych zachowań, które wypływają jeszcze sprzed milionów lat, kiedy praczłowiek chodził na czterech, żywił się surowym mięsem i atakował innych, odpędzając ich od przygruchanej żony. Skłonności te, jak zresztą wszystkie inne, zapisane są w naszym genotypie. To właśnie ten fragment zapisu DNA każe nam atakować i mordować. Czyni nas stworzeniami agresywnymi. Popatrzmy: Mężczyźni zaciągają się do wojska, nie tylko dla pieniędzy. Tam po prostu można sobie pozabijać zgodnie z prawem. Inni wstępują do policji i różnych formacji mniej, czy bardziej zmilitaryzowanych. Bo tam można kobietę spałować do nieprzytomności i obojętne czy jest dziennikarzem, czy w ciąży – pamiętamy ostatnią, nocną manifestację kobiet w Warszawie. Narodowiec R.Bąkiewicz wymyślił sobie jakieś akcje mające bronić świątyń i zrzucił na beton młodą kobietę. Powstają formacje kiboli, którzy „bronią” barw swych klubów. A w rzeczywistości pragną nakarmić swój gen agresji. Nie zapominajmy też o agresji na forach społecznościowych i tej zza kierownicy w czasie jazdy na mszę św. Bandytami jesteśmy otoczeni. Gdyby nie drakońskie prawo chroniące życie, zakłady pogrzebowe byłyby najlepiej prosperującymi firmami na świecie. Czy władze państw walczą z tą agresją? Oczywiście nie szczególnie. Wojskowi zwierzchnicy chronią bandytów przed odpowiedzialnością. Polscy degeneraci w policji są tak karkołomnie tłumaczeni, że nie wiadomo o co chodzi, ale na pewno o to, aby też uniknęli odpowiedzialności. Kiboli władze się boją, natomiast R.Bąkiewiczowi za tę kobietę umorzono sprawę i dodano kilka milionów na rozwój. Kościoły chrześcijańskie również nabrały wody w usta i dziś uprawiają politykę i dyplomację, zamiast jednoznacznie potępić kremlowskiego bandytę. Czyli agresja jest w cenie. Albo inaczej, agresja, mimo braku społecznego przyzwolenia, z różnych powodów jest akceptowana przez władze. A te starają się przesunąć tę dezaprobatę w pole społecznie akceptowane, dla swoich potrzeb, rzecz jasna. To pole nazywa się „oknem Overtona”. Dlatego społeczeństwa powinny przeciwstawiać się takim działaniom i nie dopuszczać do stosowania bandytyzmu jako narzędzi sprawowania władzy. Tak, ale sęk w tym, że społeczeństwo niezorganizowane, to tysiące indywidualności. Natomiast każda władza nie dość, że ma instrumenty techniczne do kreowania poglądów społecznych, to jeszcze ma jednego przywódcę.
Ktoś powie, że plotę ambaje, bo żołnierz powinien być agresywny. Dobrze, niech będzie agresywny, ale selektywnie, czyli w stosunku do innego żołnierza. A nie w stosunku do cywila, dziecka, kobiety etc. Wiem, taką selektywność, to mogę sobie wymyślać przy biurku, najlepiej pisząc powieść science fiction. Agresja jest bowiem cechą wyższą od intelektualnych wartościowań, zatem jeśli ktoś ma inklinacje agresywne, to płeć ofiary jest mu obojętna. Tak, z wyjątkami.
Czy w tej sytuacji ludzkość ma szanse na społeczeństwo świata uśmiechnięte, kochające i marzące? Pewnie nie, a może i tak. Tu wkraczamy już w przestrzeń futurologii. Dziś nauka potrafi ingerować w nasz genotyp. Są osiągnięcia, leczy się ludzi. Ale po pierwsze, są to jedynie ciekawostki, choć już wprowadzone w życie, a po drugie takie działania również zderzają się z oporem społecznym. Boimy się i nie dajemy przyzwolenia na manipulowanie naszymi zapisami genetycznymi. A może jednak i tu pomyślelibyśmy o oknie Overtona? A może jednak coś za coś? Czyli z jednej strony niehumanitarna, ale kontrolowana ingerencja w geny, ale z drugiej strony mniej trupów?
27. OBRAZKI Z JAROSŁAWIA
29.10.2017r.
Obrazek I
Pojechałem wczoraj na zakupy do sklepu ABC przy ul. Pruchnickiej. Na parkingu pod sklepem wjechałem w alejkę między samochodami i natknąłem się na zaparkowany na środku samochód dostawczy. Ponieważ by wyjechać musiałbym cofać auto pewnie z 20 metrów, dałem krótki sygnał klaksonem. Odczekałem jakieś 30 sekund i wobec braku reakcji zatrąbiłem, ale już trochę dłużej. I pierwszy mój sukces wczorajszego dnia – auto ruszyło. Zaparkowałem i wychodząc pomyślałem sobie, że dobrze by było przeprosić kierowcę za to trąbienie. Wyszedł właśnie i za swoim samochodem rozmawiał z dwiema kobietami. Usłyszałem fragmenty zdań, a wśród nich wypowiadane przez tego pana płynną polszczyzną dwa razy słowo ch… (brzydko określające pewien narząd rodzaju męskiego) i słowo k… – to z dziedziny zawodów żeńskich. Jakoś automatycznie odechciało mi się kurtuazji i doszedłem do wniosku, że z tego typu rodakami najlepiej porozumiewać się za pomocą klaksonu.
Obrazek II
Zrobiwszy zakupy w tymże ABC, ustawiłem się grzecznie w kolejce do kasy. Wózek miałem oczywiście kopiaty, bo by zaspokoić potrzeby mojej żonki, to czasem jeden wózek to za mało. Nawet na parterze, czyli na półce pod spodem miałem wiktuały. Otóż stojąc w tej kolejce zauważyłem za sobą mężczyznę z puszką piwa w dłoni. I nie, żebym wspierał miłośników piwa, ale kierując się rozsądkiem, zapytałem, czy kupuje tylko to piwo. Zmierzył mnie błyskawicznie wzrokiem i niepewnie odparł, że tak. No to zaprosiłem go przed siebie. Posłusznie stanął, zapłacił i poszedł. Ani słowa, nawet burknięcia… Nie puszczałem go przed siebie po to, by mi podziękował, ale… No właśnie, nic by mu się nie stało.
Obrazek III
Kilka lat temu w tym samym sklepie wychodziłem na zewnątrz, oczywiście pchając pękato wypchany wózek. Dlaczego pękato, pisałem wyżej, takie życie. Będąc przed drzwiami zauważyłem wchodzącą parę młodych ludzi z dzieckiem na ręku. Zatrzymałem się chcą ich przepuścić, ale oni też się zatrzymali chcąc mnie przepuścić. Powiedziałem im, że są z dzieckiem, by przeszli. Usłyszałem,że ja wychodzę i mam ciężki wózek. Obydwoje uśmiechnięci, pani mówiła, żebym przechodził, a pan z dzieckiem na ręku wolną ręką czynił mi gest zapraszający do wyjścia. No to poszedłem pierwszy. Przechodzą, ponieważ dalej się uśmiechali, powiedziałem: „Ale państwo to chyba nie z Jarosławia”? Przez śmiech odpowiedzieli: „Nie, jesteśmy z Krakowa”…
Cokolwiek te 3 obrazki miałyby oznaczać, to najsympatyczniej nie bywa w Jarosławiu.
28. O MARYNI Dozwolone od lat 18.
05.06.2020r.
Czasem w stanach spowolnienia umysłowego, zastoju, a nawet degradacji, miewam genialne właśnie pomysły. Ostatnio zauważyłem, że mamy wciąż nierozstrzygnięty problem językowy o dość już dużym, w naszej kulturze, zakorzenieniu. Mawiamy bowiem „rozmowa o d. Maryni” bądź „o d. Maryny”. Zanim zabiorą się za to naukowcy od meandrów językowych, spróbujmy to my rozwikłać. A dodam, że jeśli nie daj Bóg, dobiorą się do problemu naukowcy amerykańscy, to potem nawet polscy Górale tego nie przełożą na zrozumiałe. Mamy zatem te dwie formy. I tradycyjnie za jedną opowiadają się krakowianie, za drugą warszawiacy. Tak samo, jak to jest z wychodzeniem na dwór, czy na pole. Albo podobnie ciągle dyskutowany problem: Warszawa – nie całujemy, Kraków – całujemy damy w dłoń. Tyle, że tutaj sprawa sama się rozwiązuje, bo dam zaczyna jakby brakować, ale to tylko dygresja. Jednak uważni lingwiści zauważają, że funkcjonuje też trzecia marynowa forma: „rozmowa o d. Marynie”. Mamy więc trzy formy” Maryny, Maryni i Marynie. Ale zróbmy sobie analizę semantyczną. Otóż piszę tutaj tak enigmatycznie stawiając literkę „d.”. Literka ta oznacza element człowieka, składający się z dwóch półkul, wewnątrz których najszczęśliwsi ludzie prawie wszystko trzymają. Dodam tylko, że u kobiet charakteryzują się one czarownym kształtem i obiektem westchnień koneserów anatomii płci przeciwnej. Pozostają nam wariacje na temat Maryni. (Nie na Maryni, tylko na temat Maryni). Otóż Maryna, czy Marynia, to są dwa wyrazy, uzależnione od tego kogo dotyczą – Maryny, czy tej drugiej. Natomiast nasze „Marynie”, jest już odmianą rzeczownika Maryna (miejscownik). Wniosek: Mówiąc: „o d. Maryny, o d. Marynie”, mówimy o ich półkulistych zjawiskach. Mówiąc zaś „o d. Marynie”, mówimy o niewieście, która jest po prostu niezłą dupą.
29. ALE WSTYD
5.06.2020r.
Nie lubię pisać o polityce i medycynie, bo na tym to się wszyscy znają lepiej niż ja, zatem po co ludzi denerwować. Piszę elegancko „denerwować”, choć mógłbym pod temat użyć cięższego wyrazu. Zajmiemy się kulturą obyczaju, w polityce, a jakże. Na wczorajszym posiedzenie Sejmu wywiązała się niekontrolowana polemika, podczas której J.Kaczyński był łaskaw zwrócić się do niektórych posłów słowami: „Chamska hołota”. Prowadzący obrady wicemarszałek Sejmu R.Terlecki jednak zwracał uwagę posłom z opozycji, bo mieli zastrzeżenia formalne, ale prezesowi uwagi nie zwrócił. Też nie dziwota, wszak wicemarszałek, to prominentne stanowisko. Oczywiście można się dziwić J.Kaczyńskiemu, bo ani on przekupka, ani nie występował na bazarze za Koluszkami Wielkimi. Nie chcę go bronić, ale jakiś tzw. okoliczności łagodzących można się wszak dopatrzeć. Człowiek ma całe państwo na głowie, opozycja się obudziła i naciska, rodzą się uciążliwe, różne ambicje wśród PIS, można być zmęczonym i mieć mniejszą odporność psychiczną. Tak, ale to nie jest wytłumaczenie. Jeśli tego formatu polityk staje się obyczajowo nieobliczalny, to powinien np. odpocząć. Ale to obrazek z samej góry, zejdźmy na niziny. Dziś, przy pawilonie ABC (ul. Pruchnicka), młodzi ludzie zbierali podpisy na listę kandydata R.Trzaskowskiego. Było grzecznie i przyjemnie. Postałem chwilkę, choć nie miałem czasu. Nagle ze sklepu wyszła pani. Mało spontanicznie, może nawet kwaśno uśmiechnęła się do nas i powiedziała „dzień dobry”. Cóż, w naszej metropolii niemal wszyscy się znamy. Jeśli nie osobiście, to choćby z plotek. Pani zbliżała się do nas, cofała się o metr, przybierała róże pozy, szczególnie miny, których zapewne pozazdrościłby Rowan Atkinson, vel Jaś Fasola. Ten znamienny taniec trwał zaledwie chwileczkę, ale za to pani zakończyła słowami: „Ale wstyd”! Ja nigdy nie dostałem po mordzie, jednak w tym momencie właśnie tak się poczułem. To była taka moja policzkowa inicjacja. Ta pani jest jarosławską radną i jednocześnie członkinią PIS. Chciałem z nią pogadać, ale dała dyla. Może i słusznie… Czy przykład idzie z góry? Wątpię, bo ludzi kulturalnie okrzesanych takie wpływy nie ruszają. A może jest tak, jak często się mówi, że członek PIS ugryźć musi? Też nie. Mam bowiem w rodzinie i wśród znajomych wielu sympatyków tej partii, ale wszyscy normalni. Jak zatem połączyć obydwa przypadki obyczajowej agresji? Pewnie będę mało popularny w puencie, ale na razie, to chyba nijak. Może inaczej, może to po prostu przypadek, może chwilowy zanik kontroli, który w sumie o niczym nie świadczy. Nie wiem. Ale chcę wierzyć, że właśnie tak …
30. NA KOGO ZAGŁOSUJĘ?
6.10.2019r.
Przyznam, że jestem typem, który nigdy się nie poddaje, ale tutaj zostałem osaczony tak wyrafinowaną nijakością i bełkotem, że chyba powiem sobie „a mam w d…” i zostanę w domu. No bo tak.
Głosować niby na kogo, na PO? Na tych leni? Przez pierwsze 2 lata ledwie docierało do nich, że przerżnęli wybory. Potem robili różne przetasowania i sztuczki, program tylko im znany, bo nieklarowny i mizerny. Jest, ale go nie ma, albo odwrotnie. Na internetową reklamę wydali 10 razy więcej niż PIS, a rezultaty to idiotyczne hasło ze świrowaniem i faktycznie świrująca Jachira. Teraz prowadzą kampanię tele-sportową, bo od dwóch miesięcy grupka aktywistów w garniturach i garsonkach biega między stanowiskami wszelkich telewizji i powtarza płynnie w kółko to samo. A u nas PO coś choćby jednego uczyniło? Małe miasto, a 2 koła! Pozostaje tylko dodać jeszcze trzecie. Takie małe, na czole.
Na PIS? Nie twierdzę, że wszystko źle robią. Bo wyliczać można chwilę, choćby zlikwidowali durnowate gimnazja. Ale obserwuję zbyt wiele zwyczajnie chamskich aktów i wyczynów, które tolerowane są przez J.Kaczynsiego, abym nie wcelował kartą w otwór urny. I wystarczy tu kilka % dziegciu, by przy aprobacie szefa wizerunek formacji straszył po Europie.
Na ludowców? Myślałem, że już nie istnieją, ale się trzymają. Poczytam.
Ale spójrzmy na persony. Na fotografiach trudno jest odróżnić, bo wszystkie miny godne, makijaże spod Photoshopa, a czarne garnitury od Vistuli. No i kilka garsonek. T.Chrzan, z dużym doświadczeniem samorządowiec, uczciwy politycznie, aż za bardzo, autentycznie oddany pracy, no ale to PIS. A.Schmidt-Rodziewicz, owszem, pracowita i kompetentna, ale znów PIS. M.Kasprzak, też parlamentarzysta całym sobą. Nawet marszałek kiedyś wyłączył mu mikrofon, pewnie się śpieszył na samolot, więc to poseł weteran. Ludowiec. Zobaczę. Jeszcze jest ten sołtys z Wiązownicy, ale na niego nie zagłosuję ze względów estetycznych. A inni? Nie ma. Tzn. są, ale jedynie tacy, którzy niczego w życiu dla kraju nie uczynili, a nagle okazuje się, że właśnie oni gotowi są być zbawcami kraju, narodu i wszystkich świętych, którzy pobłądzili. A figę! 10 fig! Mam jeszcze tydzień czasu. Jeśli się nie zdecyduję, to zagłosuję na Kwacha. Czytelny i jasno określony. Po wygranej przez PIS, przynajmniej będę się miał z kim napić …
31. LOTNICZY MURAL
28.09.2020r.
Felieton Czyli jeszcze jeden hołd, jeszcze jedno bohaterstwo i apoteoza. Ileż to małe miasteczko może pomieścić tych czci i martyrologii? To jest jakiś nieprzytomny, hołdowniczy amok; jednoznaczne znamię prowincji! Ja się na to zwyczajnie nie zgadzam! Nie może Marszałek wstawiać nam takich prezentów, on tu nie mieszka. Takie rzeczy powinny być konsultowane z mieszkańcami. W mieście mamy ponad 50 różnych pomników, rzeźb, tablic i tabliczek upamiętniających zasłużonych i wydarzenia. Do tego mamy nazwy wielu ulic, szkół i kościołów i organizacji. Naród bez historii, to jak piechur bez butów. Ale ileż tych butów można wdziać na siebie? Jarosław nie jest skansenem martyrologicznym! Lotnicy u nas zostali już uhonorowani, bo oddano im jedną z najdłuższych ulic miasta – Lotników. Ale jeśli mieszkańcy sobie życzą, to ta ulica, przy ul. Szczytniańskiej, kończy się bezimiennym rondem, można dać stosowną nazwę. Nie znam projektu tego obrazu, ale ostrzegam: Już jeden bohomaz mamy przy wjeździe od Krakowa. Wystarczy na całe Podkarpacie …
32. MUMIA JAROSŁAWSKA
25.07.2022r.
Kanikuła w pełni, więc i jarosławscy radni na wakacjach. Niektórym z nich jest o wiele łatwiej, bo w niegodziwej, finansowej chuci, przyznali sobie diety, o wysokości nielicującej z ich zaangażowaniem społecznym w mieście. Zgodnie z prawem, ale nie z etyką. Paliwo podrożało, jednak tych radnych to nie dotyczy: Się jest radnym, to się ma, to się korzysta z życia. Teraz można zrozumieć skąd takie zainteresowanie wyborami do RM. Dla niektórych radnych takie pojęcia, jak: honor, klasa, wizerunek, godność, opinia i szacunek, są niczym w stosunku do pieniądza. Jakież to smutne, prawda? …
Na nagraniach obrad RM, wieje grozą. I nie chodzi o jakiś niski poziom inteligencji radnych, bo nie każdy z nas jest geniuszem. Chodzi o kulturę debat, o zachowanie wybranych przedstawicieli miasta. Prowadzący staje na głowie: prosi, przekonuje, grozi, wyłącza mikrofony, ale bez skutku. Nie zdobył człowiek autorytetu, to go radni ignorują. A rozwiązanie jest proste. Nie powinien wyłączać mikrofonów, tylko zagrozić, że wyłączy transmisję z obrad. I wówczas nastanie spokój.
Nie przynoszą też miastu chwały permanentne ataki na burmistrza. Albo nie daje się mu spokojnie chorować, bo mimo, że administracja funkcjonuje bez problemów, to przecież radni muszą wiedzieć co mu dolega. Ostatecznie ma tę teczkę z kodami do systemów broni atomowej, prawda? Albo doszukuje się pokrewieństwa z dyrektorką szkoły, bo gdyby takie było, bylibyśmy świadkami zbrodni na delikatnej tkance miasta. Albo w końcu, prowadzi się dywagacje, czy aby burmistrz za wiele nie zarabia, bo Polak bez zazdrości, to jak wąż bez ogona. Póki co jarosławski burmistrz na każde posiedzenie RM jest doskonale przygotowany, chyba najlepiej z wszystkich włodarzy po 1989 roku – i w dyskusjach atakujący go rajcy jedynie się kompromitują. Dobra, łatwo jest krytykować, gdy ktoś coś robi. Trudniej jest np. z mumią. W jarosławskiej RM mamy jedną mumię, pardon – madame radną, która może i czasem chciałaby coś powiedzieć, ale nie jest w stanie. Co nie oznacza jej braku zaangażowania w pracę rady. Już na 2 dni przed sesją, godzinami przebywa w wannie, by na czas wszystko na twarzy odmokło i dało się zeskrobać. Sitodrukarze nazywają to odwarstwianiem. Bo przecież raz na miesiąc trzeba zmienić makijaż. Krakelura dobrze wygląda na twarzy Giocondy Leonarda, ale nie na licu mumii, pardon – madame radnej. I teraz wiemy, dlaczego kobita milczy. Po pierwsze, jak można mówić, gdy na twarzy są 3 milimetry najróżniejszych lepiszczy. A po drugie, proszę sobie wyobrazić, gdyby to wszystko zaczęło odpadać…
Inaczej jest na sesjach Rady Powiatu. Radni spokojni, merytoryczni, nie ma gwiazdorstwa, wszystko ładnie przygotowane. Z wyjątkiem jednego pana. Wybrano go, bo nie było kogo, posłem czy sołtysem, już nie pamiętam. Czuje on moc kamery, więc wprowadza na posiedzenia cysterny wody i w dodatku tej ciężkiej. Sołtysie ego tego pana balansuje gdzieś w okolicy boskiego Jowisza, albo i ambitniej, więc nikt mu nie przerywa, dla świętego spokoju.
Ktoś powie, że jesteśmy prowincją, więc nie dziwota. Dobrze, ale ileż ciekawych rzeczy się tu wydarza …
33. MARSZ RÓWNOŚCI
23.06.2022r.
Wiem, że to, co teraz napiszę, nie będzie popularne. Ale mam takie odczucie, zatem podzielę się z nim z Państwem.
Otóż nie jestem przekonany do zasadności organizowania podobnych imprez. Nie rozumiem idei i nie widzę potrzeb. Bo w jakim celu upublicznia się wizerunki tych ludzi w kontekście ułomności? Troszkę ten świat depczę, ale nie zauważyłem, by ktokolwiek pozbawiał tych ludzi godności. By ktoś szydził, drwił, molestował, upokarzał czy wręcz bił i torturował. Nie wiem, może nie wszystko w tej sprawie wiem, może są przypadki incydentalne, ale pewnie nic więcej. Zakładam tu, że jednak takie zjawisko nie zachodzi. Po drugie, ci ludzie wtopili się w tłum społeczności, nie są wyeksponowani, funkcjonują podobnie jak łysi, kulawi, jąkający się i inni z jakimiś znamiennymi cechami. Widzimy ich, rozmawiamy, ale bez żadnych emocji czy wyobrażeń. A teraz? A teraz w tak małym miasteczku, po tej fecie, dowiadujemy się kto jakim jest. Bo spędzono dzieci i przedefilowano po mieście. Ci ludzie do tej pory żyli z wszystkimi innymi w dobrej harmonii. Państwo stworzyło warunki do uczestniczenia ich w życiu społecznym. Po co zatem ta uroczystość? Podam przykład na sobie, trochę drastyczny, ale to dla jaskrawości. Załóżmy zatem, że jestem impotentem seksualnym. Pan burmistrz się o tym dowiaduje, nie mając niczego złego w zamiarze, robi akademię w hali MOSiR. Żali się nad moim losem, apeluje o honorowanie mojej osoby i broni mojej godności. To jak ja bym się czuł? Wydaje mi się, że ci wszyscy ludzie woleliby sobie żyć i funkcjonować wśród innych bez żadnego szumu, w spokoju i po cichutku. I uwaga: z niezagrożoną intymnością.
Całym sobą zawsze jestem za pomaganiem tym, którzy tego potrzebują. Ale naprawdę, nawet kierując się szlachetnymi celami, należy miarkować i ważyć etycznymi odważnikami nasze zamiary.
34. MARCO
20.11.2017r.
Ciekaw jestem co Państwo na to.
Kilka lat temu poznałem bardzo ciekawego, polskiego przedsiębiorcę. Jest to właściciel coraz bardziej znanej marki w Polsce. Co interesujące, nie jest on znany ze swojej produkcji, a ze sposobu organizacji pracy. Ów przedsiębiorca nie tylko jest zapraszany na różne spotkania i sympozja, gdzie daje wykłady, ale coraz większe firmy światowe przyjeżdżają do jego firmy i sowicie płacą tylko za możliwość zobaczenia jak to przedsiębiorstwo funkcjonuje w praktyce.
Otóż wpadł on niedawno na pomysł, że elementy, niektóre zasady wprowadzane w funkcjonowanie przedsiębiorstwa, można też wprowadzać w życie rodzinne. No bo przecież małżonkowie stawiają sobie względem siebie pewne wymagania i oczekiwania oraz występują różne zależności między członkami rodziny.
Kilka dni temu zwrócił się on do mnie z pytaniem, co sądzę na temat jego rozważań. Oto moja odpowiedź:
Szanowny Panie *****.
Pamięta Pan moje niemal oburzenie po tym, gdy usłyszałem zarys Pańskiego pomysłu. No bo jak można porównywać do siebie rzeczy, zjawiska wzajemnie nieporównywalne? Czy można porównać filozofię Euklidesa do gumy od kalesonów? Albo rachunek różniczkowy do starożytnej historii Peloponezu? Przecież to absurd. Firma jest formą organizacji ludzi, których naczelnym zadaniem jest generowanie zysku. Jeden nasz prarodak miał banana, drugi zaostrzony kij, panowie się wymienili dając początek współczesnej przedsiębiorczości. I uczynili to jedynie dlatego, bo jeden potrzebował tego kija i mógł zapłacić bananem, a drugi odwrotnie. Czysty „biznes”, jak byśmy dzisiaj powiedzieli. Zimna kalkulacja i wyrachowanie. Rodzina natomiast funkcjonuje na podstawie wzajemnego zaufania, oczekiwania pomocy ale i potrzeby, wręcz genetycznego musu obdarowywania. Można powiedzieć, że mechanizmy porządkujące zdrową rodzinę bliskie są marksistowskiemu hasłu ”Od każdego wg jego możliwości, każdemu wg jego potrzeb”. Zasadę tę próbowano stosunkowo niedawno wprowadzić w życie przedsiębiorstw, ale jak wiemy nie wyszło. Nie sposób więc znaleźć punkty wspólne tych obydwu społecznych ciał, to są nie tylko różne płaszczyzny, ale wręcz różne przestrzenie bytów. Nielogiczne wręcz, czyli absurdalne byłoby wkomponowywanie w strukturę rodziny bezwzględnych elementów, z których złożone jest ciało przedsiębiorstwa handlowego czy produkcyjnego.
Ale nie oznacza to, że nie można odwrotnie.
Dość obrazowo i celnie można sobie wyobrazić funkcjonowanie przedsiębiorstwa jako napędu zegara mechanicznego. Widzimy te wszystkie koła wzajemnie się zazębiające i wzajemnie warunkujące pracę. Mechanizm doskonały… Ale polejmy go troszkę paroma kroplami humanitaryzmu. Pracownik spóźnił się 5 minut, przełożony widzi, ale nie reaguje. Ktoś się pomylił, zwrócenie uwagi z złośliwym komentarzem sprawy nie poprawi. Możemy dodać troszkę wzajemnego zaufania, możemy pracownika traktować trochę mniej jak robota, a bardziej jak człowieka. To wszystko jest podpatrzone w rodzinie i z jej filozofii działania pobrane. Taki mechanizm, mechanizm smarowany tymi kroplami humanitaryzmu pracuje wydajniej, bez zacięć i zgrzytów, precyzyjniej. Podsumowując stwierdzam, że nie da się w życie rodziny wprowadzać elementy determinujące funkcjonowanie przedsiębiorstwa, ale odwrotnie, to nawet powinno leżeć w interesie wszystkich pracujących w przedsiębiorstwie (właściciele też pracują).
35. PAN LOTYCZ
22.02.2019r.
Na naszym ostatnim spotkaniu z komisją infrastruktury RM poznałem osobiście radnego pana Antoniego Lotycza. Faktycznie, uroczy, rozpromieniony pan. I faktycznie może za daleko kiedyś się zapędziłem dyskredytując jego osobę w nowym zespole RM w Jarosławiu, bo mi się jego wielokadencyjność niepodobała. To właśnie są rezultaty magii optyki, która pokazuje inny obraz z dalekiej perspektywy, a zgoła inny z perspektywy bezpośredniej. Bo przecież w specyficznej grupie, jaką jest samorządowa rada miasta, w grupie, która ma na celu nie tylko określać rozdział budżetu, regulować porządek, ale też pełnić funkcję reprezentacyjną, taka osoba jest niezastąpiona. Po prostu taka osoba jest bardziej wiarygodna. Poza tym z funkcjonowania tak doświadczonej życiowo i w pracy samorządowej osoby, płyną również dwa proste przesłania: Pierwsze – twoje miejsce w społecznym szyku nie od wieku zależy, oraz drugie – „młodociani” radni, nie jesteście sami, starsi doświadczeniem pomogą.
To taka refleksja, bo trochę mnie gryzło, a uczciwość każe o niej opowiedzieć, czyli po prostu się przyznać. Teraz już mi nikt nie powie, że mam coś z krowy, bo nie zmieniam poglądów.
Ale mimo wszystko: Muuuu…..
36. KURKA WODNA
19.08.2020r.
Muszę, choć serce boli, poskarżyć się na żonę. Tak, na tę moją, którą sobie zaślubiłem przy aprobacie kierownika USC i księdza. Nawet trzech, bo się skrzyknęli dominikanie.
Nic takiego się nie dzieje, ale jednak boli. No bo tak, moja osobista żona wpadła w jakiś rytuał, manię, czy amok, cholera wie jak to nazwać. Co dziennie jedzie do miasta, do rolników i skupuje ogórki, czosnek, te takie, no wiecie – chabazie i słoje, jakby ich mało w domu było. Potem to wszystko myje, kroi, pakuje do słoików, leje wodę, soli i zakręca. I nic by w tym takiego złego nie było, bo w końcu to dla dzieci i wnuków. Gdyby nie to, że ja to wszystko potem muszę znosić do piwnicy. I to do tej dalszej, bo tam sobie zrobiła składzik. I co Państwo sądzą? Czy mój wysiłek zostaje doceniony? A gdzie tam! Jestem darmowym tragarzem domowym, kurka wodna. Jeszcze raz: Kurka wodna …
37. KORONAWIRUS NIE TAKI ZŁY
9.06.2020r.
Wszyscy pomstują na globalnego wirusa, a ja dostrzegłem pozytywne jego działanie. Wczoraj jadąc autem poczułem ukłucie w przedramieniu. Odwinąłem rękaw i nakryłem kleszcza pracowicie wcinającego się w moją jedwabną skórę. Chwyciłem zwierzę za ten … , wyrwałem i wyrzuciłem przez okno. Jeszcze trochę rankę podrapałem paznokciami, by nie pozostały jakieś fragmenty i pojechałem dalej. A najgorsze w tym wszystkim było to, że o akcji zapomniałem. Dziś rumień i obrzęk. Posmarowałem spirytusem, ale jakby prawie dobę za późno. Spojrzałem na materiały w Internecie i dowiedziałem się, że mam boreliozę. Do akcji wkroczyła moja rodzona żona. Dała mi numer telefonu z instrukcją „dzwoń”. Zadzwoniłem i pytam czy długa jest kolejka do pani doktor? Usłyszałem w słuchawce: „Już łączę z panią doktor”. Zdębiałem i tylko żonie na migi pokazałem co usłyszałem, mniej więcej tak, jak to czasem robili Flip i Flap. Odebrała pani Marta Szramik, lekarka. No to wyjąkałem, że chciałem jej coś pokazać. Ale ona od razu: „A co mi pan chciał pokazać”? Powiedziałem co i usłyszałem: „To proszę pokazać”. Żona zrobiła mi kanapkę, pożegnałem się i pojechałem w nadziei, że do pięciu godzin zostanę przyjęty na pokazanie. Podszedłem do drzwi przychodni, a tu z wykrzyknikiem: ZAKAZ WSTĘPU, PROSZĘ DZWONIĆ! Pomyślałem sobie, że znowu? No ale zadzwoniłem, borelioza nie katar.
-
Maseczkę ma?
-
Ma.
-
Rękawiczki ma?
-
Ma.
-
Niech wejdzie.
Idę do recepcji i słyszę: „Pani doktor czeka na pana pod piątką”. Doznałem szoku tak głębokiego, że gdybym był w stanie mówić, zapytałbym czy przypadkiem teraz nie ma dyżuru jakiś psychiatra. Podchodzę, drzwi zapraszająco otwarte, a w gabinecie uśmiechnięta, czekająca na mnie lekarka Marta. Tzn. miała maseczkę, ale na pewno była uśmiechnięta. Pokazałem moją poranioną rękę i podpowiedziałem, że to ciężki przypadek boreliozy. Nie wiem tylko dlaczego pani Marta dłużej przypatrywała się mojej twarzy, niż zaczerwienionej skórze, ale widać doświadczeni lekarze już tak mają. Zapytała czym usunąłem gada. Odpowiedziałem, że pazurami w aucie. Zapytała czy zdezynfekowałem. Odpowiedziałem, że tak, ale dzisiaj. I w tym momencie jej maseczka opadła poniżej brody i ukazała się mina kobiety, wyrażająca jakby świadomość, że rozmawia z idiotą, przy którym dobry wojak Szwejk byłby wziętym intelektualistą. Na koniec przyznała mi rację z tą boreliozą, ale dodała, że to urojona.
Jakby nie było z tym kleszczem, to jednak radzę wszystkim, komu coś dolega, by jak najszybciej skontaktowali się z lekarzem, bo albo wiruj minie, albo minister zdrowia się zorientuje …
38. DZIWNY APEL
25.11.2021R.
Bardzo się dziwię temu sztucznemu i emfatycznemu patosowi autorstwa RPJ. Wszystkie służby, które tam pracują, robią to w ramach swoich obowiązków zawodowych. Tak samo jak pielęgniarki, elektrycy, czy hydraulicy. Taką profesję sobie wybrali, taką wykonują i za to mają płacone. Poza tym, nic niebezpiecznego im tam nie grozi, żadnej uciążliwości ponad normę nie ma. Co najwyżej trochę się nudzą, stojąc w szeregu i patrząc przed siebie.
Nie, postawa tych służb, to nie jest „postawa patriotyzmu”, jak Państwo napisali. To jedynie wykonywanie obowiązków zawodowych. Postawą patriotyczną wykazali się polscy żołnierze we wrześniu 1939 roku.
39. JAK PIEKŁEM SERNIK
18.08.2022r.
Mogą Państwo być dumni ze swojego administratora!
Oto jak piekłem sernik – zapraszam poniżej:
Zawsze staram się wspierać moją żonę w przygotowywaniu świąt. Zarówno bożonarodzeniowych jak i wielkanocnych. Robię to aktywnie lub po prostu usuwam się w rodzinny niebyt, aby nie przeszkadzać, choćby swoim widokiem. Rozumiem to i szanuję. Te święta również przygotowujemy razem. Każdy robi, co może, ważne by efekty były obfite i smaczne. Tak też wczoraj uczestniczyłem aktywnie w pieczeniu sernika. Sernik, jest to ciasto pieczone z dużym dodatkiem sera. Zaznaczam to, bo się wczoraj nauczyłem podczas części teoretycznej. A było to tak: Żonka kupiła i przywiozła twaróg. Rozpakowała go i na stole pokroiła w kostki. Wyjęła robota kuchennego, poskładała go i włączyła do sieci. Opowiedziała mi o nim z czego się składa i w jaki sposób należy go obsługiwać. To tak tylko w ramach edukacji, bo cały czas stała przy mnie i nie musiałem się trudzić choćby włączaniem. Przed przystąpieniem do pracy umyłem sobie obie ręce mydłem i w ciepłej wodzie. Tak, na koniec powycierałem ręcznikiem. Otóż gdy już maszyna była włączona, żona podawała mi te kostki sera, a ja je wrzucałem do takiej specjalnej dziurki. Ale uwaga – tak było na początku, bo później już samodzielnie chwytałem porcje sera i wprawnym ruchem wrzucałem do robota. I wrzuciłem tak wszystkie kilkanaście kostek. Nie obyło się też bez nieporozumień, co często się zdarza podczas pracy. Otóż gdy włożyłem palec, bo chciałem sprawdzić głębokość tego otworu w robocie, żona szarpnęła mnie za rękaw i jednym słowem skwitowała mój iloraz IQ. Oczywiście nie pozostałem dłużny i poradziłem żonce, by na następny raz kupiła sobie cichszą maszynkę. W takim huku nie mogę narażać na uszczerbek mojego wrażliwego słuchu – po prostu. Nie wiem co było dalej, bo usunąłem się z widoku, by nie rozpraszać uwagi. Ale rano w kuchni było czysto, czyli kobieta maszynkę rozebrała, wymyła i schowała.
40. HUZIA!
12.02.2021r.
No i popisali się jarosławianie. Tym razem do wiwatu dali pracownicy Straży Miejskiej. Napisali oni do Rady Miasta skargę na swojego szefa. W nawet dobrze zredagowanym dokumencie zarzucają komendantowi mobbing i proszą Przewodniczącego RM o pomoc. Jako dowody tego mobbingu podają, że ich szef kontroluje i zapisuje godziny przyjścia i wyjścia z pracy, zamontował kamerę wewnątrz do tej kontroli, upomina pracowników wobec osób kontrolowanych, ogranicza patrolowanie parami przy czym informuje, że jeśli komuś to nie odpowiada i się boi, to niech sobie znajdzie inne zajęcie. Dalej dorośli ludzie skarżą się, że zakazuje kupowania kanapek w czasie pracy, zakazuje używania prywatnych telefonów komórkowych, z ubikacji zezwala korzystać w przerwach, dywaguje nad zasadnością wystawionych L4, „zastrasza” (hihihi) wystawieniem oceny negatywnej i zakazuje, poza interwencjami, używania służbowego auta. No to pięknie. Nie jedno miasto marzy o takim szefie strażników, bo z jednej strony ogranicza koszty a z drugiej mobilizuje do roboty, ale to nie u nas. Ja bym proponował strażnikom, którzy parafowali ten papier, by zatrudnili się na miesiąc do takiej firmy LEAR. Po miesiącu wrócą i będą komendanta podejmować pod kolana, na 100%…
A teraz przechodzimy do czystej wody hipokryzji sfrustrowanych sygnatariuszy prośby. Otóż prosząc o pomoc Przewodniczącego RM dorośli autorzy, jako dowody mobbingu podają, że: komendant obowiązki wykonuje bez munduru, legitymuje i poucza tych, którzy łamią przepisy, zakazuje odwożenia pijanych i robi zakupy w czasie pracy. Zatem co to ma wspólnego z mobbingiem, ze złym traktowaniem podwładnych? Domyślam się, że gdyby komendant miał np. nieślubne dziecko, to też by to było w donosie dorosłych ludzi jako dowód mobbingu. Oczywiście hipokryzja, bo w dokumencie prosi się o pomoc, a de facto usiłuje się wyrządzić człowiekowi jak największą krzywdę. Z tego samego też powodu jedyny poważny zarzut zakazu odbierania telefonu alarmowego wypada widzieć jako broń zaczepna ukuta z niezrozumienia, przesłyszenia, a przede wszystkim złej woli.
Pamiętajmy, że burmistrz obiecał rozwiązanie SM. Czyli status tej formacji ciągle jest niepewny. Dlatego jedynym ratunkiem dla straży jest pokazanie, że jest potrzebna, że pracuje ekonomicznie i wydajnie. I po treści tego wniosku sądzić należy, że komendant tak właśnie steruje zespołem.
I jeszcze taki wyimek – sytuacja w zespole „co u niektórych skutkuje pogorszeniem zdrowia”. A z tym, to nawet się zgadzam. Symptomy tego pogorszenia już widać w tekście…
Z.Polit
Nie publikować!
41. GUZIK NAS OBCHODZI OWSIAK
20.01.2019r.
Udowodnię teraz, że brak uczestniczenia w WOŚP niektórych Polaków oraz bezpardonowe ataki na Owsiaka, nie mają nic wspólnego z brakiem rzetelności w rozliczeniu kwesty, ani z postacią Jerzego. Otóż przyjmijmy, że J.Owsiak jest kanalią, erotomanem, bandziorem i szują. Tak hipotetycznie. I teraz ta ewidentna szuja organizuje akcję, dzięki której my, nasze dzieci i rodziny, będziemy mieli większe szanse na wyzdrowienie. Akcję, w której każdy grosz z puszek kierowany jest na sprzęt, szkolenia personelu i inne działania związane bezpośrednio ze wsparciem potencjału ochrony zdrowia – rozliczany jest aż do bólu, gdzie wszystko jest przejrzyste i jasne. Bo w innym przypadku WOŚP po prostu zostałaby zamknięta. (Pieniądze na utrzymanie personelu, reklamy i administrację pozyskiwane są z innych źródeł). No to co nas obchodzi kto personalnie to organizuje? – Owsiak, Owsik, małpa, czy komputer? Jeśli wiemy gdzie nasza złotówka idzie, to co kogo obchodzi kim jest techniczny koordynator akcji? Układ jest prosty: My + nasze pieniądze + sprzęt. Owsiak jest poza tym układem. Czyli nasza ocena tego człowieka, o nim wyobrażenia i podejrzenia nie mają tu nic do tego, czyli do kwesty. Rodacy nie potrafią zrozumieć, że powstrzymanie się od datku, a co gorsza atakowanie Owsiaka, godzi jedynie w nasz interes. I tu idealnie pasuje powiedzenie: „Na złość babci odmroziłem sobie uszy”.
Do zobaczenia przy puszkach! 😉
42. POLSKIE LWY
17.08.2022r.
Dobry pomysł dla PO.
Kilkanaście dni temu w Szwecji zrodził się pomysł zwrócenia Polsce historycznie ważnego dokumentu, tzw. statutów Łaskiego z 1506r. Szefowa szwedzkiej dyplomacji tłumaczy, dlaczego to jest niemożliwe, a robi to w stylu, jakby się ostatnio widziała z Ławrowem. Podaję link do artykułu w WP:
https://wiadomosci.wp.pl/szwecja-nie-zwroci-zagrabionych-skarbow-6795221904124800a
Pani tłumaczy, że Swedzi mają taką naturę. Ale co to nas obchodzi? Po pierwsze najechała nas, po drugie zrabowała wszystko, łącznie z odrzwiami Zamku Królewskiego w Warszawie, a po trzecie w Oliwie, 3 maja 1660r. podpisała traktat, na mocy którego zobowiązała się oddać wszystkie archiwa. Zatem o czym tu dyskutować?
PO mogłaby się tym zająć, to temat lotny i mocno patriotyczny. Można nim podziałać na wyborców.
=======================================================================
Kiedyś, jadąc autem, słyszałem audycję, w której powiedziano, że Szwedzi w czasie potopu, podprowadzili z Warszawy 2 rzeźby lwów i zdobią one teraz zamek w Sztokholmie. Wściekłem się, bo Ukraińcy polskie lwy zabili płytami na cmentarzu Łyczakowskim, a Szwedzi zabrali inne? Zabrałem się do pracy, zacząłem pisać. Skontaktowałem się m.in. z polskojęzycznymi przewodnikami po zamku w Sztokholmie i poprosiłem, by sprawdzili gdzie te lwy stoją. Po kilku dniach otrzymałem 2 odpowiedzi, że żadnych, pochodzących z Polski, lwów na zamku nie ma. Przekonywali mnie, że „polskie lwy”, to fake. Potem w liście opierniczyła mnie była minister kultury, prof. M.Omilanowska, bo zachowywałem się nieprofesjonalnie i mało dyplomatycznie. Odpowiedziałem tylko, że oni za to mieli doskonałą dyplomację w czasie potopu 😉 Ale ostatecznie stuliłem uszy i nawet jej napisałem fraszkę:
POLSKIE LWY
Mam pytanie takie: Czy
Mają Szwedzi polskie lwy?
Jeśli tak, to jakiś nierząd:
Szwedzki król wziął króla zwierząt! …
Potem telefonowali do mnie z ambasady polskiej w Szwecji. Mówili, że też szukają tych lwów, ale nie mogą znaleźć. Miałem też kurtuazyjny telefon z ambasady szwedzkiej w Polsce. Ktoś mi również ze Szwecji napisał, że po Sztokholmie błąkają się całe stada lwów, żebym podał adres, to ze dwa mi wyślą 😉 Jeszcze po roku napisał do mnie jakiś dziennikarz z pytaniem, co ustaliłem z tymi zwierzętami 😉 Czyli jeśli polskie lwy są w Szwecji, to co najwyżej w którymś ZOO, ale już sprawdzał nie będę … 😉
43. POLICJA
26.04.2021r.
Dyskutować hurtowo o wszystkich przypadkach nie możemy, do niczego nie dojdziemy, bo każdy przypadek jest inny. Przyjrzyjmy się i trzem:
1. Jesienią ub.r. podczas protestów kobiet w Warszawie, policjanci opryskali gazem posłankę, a dziennikarkę zabrali do samochodu. Przy czym obie kobiety pokazywały swoje legitymacje, wszystko jest na zdjęciach i filmach. I to były incydenty, ostatecznie nic nikomu się nie stało. Ale już karygodnym było to, że zwierzchnicy tych policjantów zamiast się od tego chuligaństwa zdystansować, to je usprawiedliwili. Bo dziennikarka im zagrażała (sic!), a posłanka „po co tam szła” (sic!). Te 2 poparcia dały jednoznaczny sygnał dla tysięcy policjantów, że właściwie, to mogą sobie potrenować na protestujących ludziach. Zarówno ci policjanci, którzy brali udział w akcji, jak i ich broniący przełożeni, powinni być na drugi dzień wydaleni z policji! Bo policja nie po to jest, by prześladować, ale by bronic. Po to ją wynaleziono. Niestety, takich przygłupów, jacy są w obecnym rządzie, to państwo polskie jeszcze nie miało. Gdzie nie spojrzeć, wieje grozą. Dziś się dowiaduję, że minister kultury nie dotował jarosławskiego festiwalu muzyki dawnej. Festiwalu jednego z najstarszych w Polsce, na który przyjeżdżały sławy z całego świata. Ale za to pół miliona na jakiegoś „Srenka”, to się znalazło lekkim gestem. Natomiast dziś ten sam minister, z fachową intonacją w głosie opowiadał o tym, jak Rosjanie strącili tupolewa 11 lat temu. No to trudno się dziwić …
2. Kilka dni temu widzieliśmy, jak policjant, będąc pośród kilkunastu kolegów, uderzył pałką dziewczynę, potem chwycił ją za szyję i powalił. Czysty akt bandytyzmu. Wiedział, że jest filmowany, ale przecież szefowie pozwolili. Bo dziewczyna machała rękami i go przeklinała? No to co? Tych panów było tylu, że mogli ją po prostu zepchnąć nie dotykając rękami. Wiem, że nie mogą się tak z każdym certolić, ale to był przypadek, gdy ona była sama, a ich cała gromada. Ubliżyła? Jeśli tak, to od tego są mandaty i sąd.
3. I chyba najbardziej znany przypadek, babcia Kasia z tęczową torebką. Policjanci ją delikatnie, trzeba przyznać, zanieśli do radiowozu, a teraz protestuje pół Polski. Otóż nie. Policjanci głośno i wyraźnie tłumaczyli jej, że nie wolno szpecić chodnika. Ale babcia się uparła i rysowała kolekcję serduszek i krzyży. Innym razem prosili ją, by nie przechodziła przez ulicę, bo nie wolno. Nie ważne dlaczego nie wolno, oni wówczas mieli jakieś powody, nie wiem, może lądowało UFO. Dla człowieka kulturalnego nie trzeba wysokiego ogrodzenia, wystarczy sznurek, a nie przejdzie. Wystarczy tabliczka z zakazem lub informacja funkcjonariusza. Ale cóż. Tu babcia czująca swoją medialną moc po prostu prowokowała policjantów do akcji. No to miała na swoje prywatne życzenie.
4. Trochę się rozpisałem, ale czasem można …
44. DMUCHAJĄC W WIATRAK
8.01.2023r.
To, z czym Polacy walczą od kilku lat, przysporzyło Holendrom kawał kraju. Zauważyli oni, a wielkiej inteligencji ku temu nie było potrzeba, że skoro wiatr wywraca drzewa i pędzi statki po oceanach, to może dać mu co do roboty i na lądzie? Wybudowano więc potężne wiatraki, podłączono do nich pompy wodne i zaczęto od osuszania jezior. A skoro prace przynosiły korzyści, zaczęto budować wały na morzu, zamykano nimi całe obszary i z wewnątrz też wypompowywano wodę. Powstały w ten sposób olbrzymie obszary lądu, oczywiście położonego poniżej powierzchni morza. Dziś 25% lądu Holandii, to właśnie depresje. Rekordowa sięga niemal 7 metrów. A wiatraki? Wiatraki pracują i usuwają na bieżąco wodę, która z przyzwyczajenia usiłuje przesiąkać drobnymi, naturalnymi kanalikami w gruncie. W Polsce jest tak samo, tylko odwrotnie. Kilka lat temu nasz rząd wypowiedział oficjalną walkę właśnie turbinom wiatrowym. I nie kierował się żadnymi racjonalnymi przesłankami, bo fermy wiatrowe rozwijały się i zwiększały odsetek produkowanej energii z rodzaju OZE. Po prostu w kraju znalazło się kilkunastu frustratów, którzy zwęszyli możliwość narobienia bałaganu i zaczęto pracować nad opinią społeczną, nastrajając ją wrogo do tej techniki. Zresztą identycznie, jak to było z maseczkami. Znaleziono więc „zabójcze” infradźwięki, hekatombę nietoperzy i oczywiście zagrożenie dla pięknego, polskiego krajobrazu. Rosły zatem rzesze skołowanych ludzi. A ponieważ obecny rząd jest specjalistą od kierowania się słupkami poparcia, zamiast dobrem kraju, wiatrakom postawiono tamę. No to ruszyła kampania rządowa niszcząca spółki budujące turbiny wiatrowe, postarano się nawet o specjalną ustawę. To właśnie wtedy jednym z koronnych argumentów była wypowiedź minister edukacji A.Zalewskiej, która powiedziała: „Nie chciałabym, aby kiedyś śmigło wielkości tramwaju, spadło mi na głowę” (cytat z pamięci). Przyznać trzeba, że argument dość mocny i przekonywujący. No bo kto z nas by chciał? Zastanowić się tylko należy, kiedy pani minister wypowiedziała te słowa: przed, czy może już po wypadku? …
45. RADNI JAROSŁAWIA – NIE BIERZCIE TYCH PIENIĘDZY!
22.12.2021r.
Przełom jesieni i zimy zawsze były w Polsce dość przygnębiające i rodzące stany zwątpienia. To naturalne, że pogoda i wszelkie jej blaski udzielają się również naszym jarosławskim radnym. Trochę to niepokojące, bo wiadomo, obecny garnitur geniuszem nie błyszczy, a baryczne niże i krótszy dzień, sytuację pogarszają, że trwoga.
Na ostatniej sesji RM, radni przyznali sobie podwyżki diet o 60%. Miasto zadłużone po czubek orła na ratuszu, a tu takie targanie sukna, zbiorowy rozbój. Dla niektórych wszystko jest nieważne: Nie ważny honor, wizerunek, uczciwość, patriotyzm – najważniejsza jest KASA. A są to często osoby, które w czasie kampanii wyborczej zapewniały swoje oddanie, wręcz miłość do miasta. Nie proszę Państwa, tak być nie może. W moim odczuciu jest to próba nieuzasadnionego wyrwania pieniędzy z budżetu Jarosławia. Dieta radnego, to nie jest płaca za pracę. Radny sprawuje swą misją społecznie, czyli za darmo. Nie wolno mu za to płacić, a jemu nie wolno brać pieniędzy. Jednak żeby radny nie dokładał z własnej kieszeni do swojej działalności, zwraca się mu poniesione koszty właśnie w formie diety. Są to pieniądze przyznawane ryczałtowo, m.in. za przejazdy na sesje, komisje i spotkania z mieszkańcami, za rozmowy telefoniczne i łącza internetowe, korespondencję, i ewentualne straty w wyniku nieobecności w pracy, gdy jest sesja, u nas raz w miesiącu. I to tyle. Od dwóch lat mamy pandemię, więc cała działalność radnego prowadzona jest z fotela w mieszkaniu. Pytam: Jakie koszty przejazdu może mieć radny w malutkim Jarosławiu? Ile radny, który nic dla miasta nie robi, płaci za telełącza? A przegłosowali sobie po 1417 zł na osobę. I to ci bez dodatkowych funkcji, bo pan S.Łąka przegłosował sobie już prawie 2800 zł miesięcznie. Na co to? Jeśli mi teraz radni nie wyjaśnią, ale racjonalnie i konkretnie, na co przeznaczają tak duże pieniądze, będę uważał i będę o tym szeroko pisał, że niektórzy radni Jarosławia zamiast honoru, mają tylko chłonne portfele.
Na początek uprzejmie proszę radną, panią Jolantę Makarowską, by nam wytłumaczyła, na które cele potrzebuje tak dużych pieniędzy. Nie potrzebujemy dowodów wpłat, wystarczy nam słowo. Na razie.
……………………………………..……………………………………
W dalszym ciągu czekamy na odpowiedź pani Jolanty Makarowskiej. Gdy się czegoś podejmuję, prowadzę to do końca. Jako dziennikarz i prowadzący tę stronę, mam prawo stawiać pytania. Natomiast osoby publiczne, w szczególności radni i posłowie, mają obywatelski obowiązek na nie odpowiadać. Nie prawny, a obywatelski.
……………………………………………………………………………
No cóż, chyba nie doczekamy się odpowiedzi od pani J.Makarowskiej. Szkoda, bo to forum do rozmowy, a nie zamykania się przed wyborcami. To milczenie świadczy jedynie o tym, że radna nie ma nic do wyjaśnienia, że te pieniądze nie mają pokrywać kosztów sprawowania mandatu. Jest to też przejaw pewnej arogancji. Najpierw pani J.Makarowska chodziła po domach i prosiła o głosy na radną, a teraz manifestacyjnie milczy. Tym bardziej, że należy do naszej grupy i zna dobrze ten wątek; dostała wszystkie materiały pocztą z biura Rady Miasta. Zatem wniosek można wysnuć prosty:
Co tam godność, honor, klasa.
Najważniejsze, że jest kasa …
……………………………………………………………………………………………….
No cóż, skoro pani Joanna Makarowska nie uważa za stosowne z nami rozmawiać, a dodam, że jest to zachowanie w stosunku do nas ubliżające, to może druga pani radna, Monika Więckowska, uratuje honor radnych i wytłumaczy nam, na co potrzebuje tak dużych pieniędzy, wypłacanych co miesiąc. To nie są żarty, to są pieniądze publiczne, wypracowane przez mieszkańców miasta. I to musi być wyjaśnione. Ja wiem, że moda idzie z Warszawy i chapią wszyscy. Ale czy jarosławscy radni też ulegli temu nurtowi? Pani Moniko Więckowska, czekamy na odpowiedź.
46. BIESZCZADY ROSNĄ W ZATRWAŻAJĄCYM TEMPIE
8.05.2021r.
Lubię sobie robić zdjęcia, którymi się potem chwalę. Lubię też pisać wierszyki, którymi też się staram chwalić, bo czemu nie? W twórczości technicznej też staram się być aktywny, ale tym się nie chwalę, bo z tego żyje. W tym felietonie pragnę się pochwalić moim dorobkiem naukowym. I nie jest to żadna przenośnia, chodzi o osiągnięcie naukowe w znaczeniu dosłownym.
Wczoraj, a skoro o wydarzeniu naukowym, to odnotujmy: 20.01.2024r, godzina 12:14, Ustrzyki Górne, Polska (Poland), wybrałem się na planowane od kilku tygodni, zdobycie szczytu Caryńska w masywie Połonin. Dobrze zaopatrzony technicznie, dziarsko pokonywałem meandry zasypanego śniegiem szlaku. Pogoda znakomita, temperatura minus 2 stopnie Mr Celsjusza, zefirek jak to w Bieszczadach na dole, tylko iść. Niemniej z każdym metrem wspinaczki coraz bardziej zastanawiałem się, czy jest sens? Jednak zimna kalkulacja wygrała, bo tyle przygotowań, plus 160 kilometrów podróży, i nie wejść na Caryńską? No to wszedłem. A właściwie wlazłem. Na samiuśki szczyt! Własnoręcznie! Dziwiło mnie tylko to, że wejście na tę górkę kosztowało mnie tyle wysiłku. Zdjęć nie robiłem, bo strasznie piź… Strasznie piź… Strasznie wiało. Palce mimo że w rękawiczkach, były tak zmrożone, że nie dałbym rady nacisnąć odpowiedniego przycisku migawki w aparacie. Ale nie o tym chciałem pisać. Otóż schodziłem tą samą droga, czyli ze szczytu do Ustrzyk Górnych. Gdy w połowie tej trasy zacząłem odczuwać najróżniejsze dolegliwości, a to bóle stawów, a to mięśni, a to ścięgien, pewnie i skóry, jedynie raki nie bolały, zacząłem zastanawiać się co się dzieje. Przecież dokładnie 12 lat temu wchodziłem właśnie tą trasą na Caryńską, nawet o tej porze, a podobnych dolegliwości nie pamiętam. Była podobna temperatura, podobny wiatr, śnieg w normie, czyli taki sobie. Owszem, byłem zmęczony, ale nie wracałem jak teraz, czyli niczym żołnierz Napoleona spod Moskwy. A wczoraj moim sukcesem stawało się postawienie kolejnego kroku na nieprzyjaznej ziemi bieszczadzkiej. Gdy w hotelowym pokoju, już po kąpieli i po schabowym w restauracji, zacząłem analizować sytuację i związaną z nią faktami, doszedłem w końcu do fenomenalnego wniosku. Przecież to dziecinnie proste: 12 lat temu wszedłem na górę z o wiele mniejszym wysiłkiem, niż teraz. A to dlatego, bo góra urosła! Się wypiętrzyła, mówiąc językiem geologów. Porównując wysiłek wejścia na szczyt 12 lat temu, z wysiłkiem teraz, to jest jakieś 200 metrów wysokości. Można zatem obliczyć, że jest to ca 16 metrów na rok. O tyle rocznie Bieszczady nam się wypiętrzają. Rosną w górę. I jeśli dobrze liczę, to w tym tempie, za około 550 lat przewyższą Mont Everest! Oczywiście nie mam zamiaru nikogo pouczać, nie mniej sugeruję, że dyrekcja BPN powinna już dziś opracowywać zasady i cenniki wchodzenia na wysokości powyżej 4 tys. metrów. Podobnie, jak to robią administracje w Himalajach.
Oczywiście też moje spostrzeżenia wyślę do tygodnika „Science”, bo dlaczego mam to trzymać w tajemnicy?
47. BOMBA, KTÓRA DRZEMIE
20.05.2022r.
Felieton o napięciach społecznych podczas exodusu ukraińskiego.
Tego nie przeczytają Państwo nigdzie.
Od dwóch miesięcy wszyscy przeżywamy ukraińską tragedię. Jesteśmy doskonale zorientowani w meandrach nie tylko politycznych, ale także militarnych. Zdajemy również dzielnie egzamin z humanitaryzmu: jedni robią to dla satysfakcji, czyli dla siebie, drudzy powodowani są głęboką empatią, a jeszcze inni ze zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. W ciągu niespełna 2. miesięcy, przez nasz kraj przewinęło się 3 miliony uciekinierów. Obecnie utrzymujemy ich ponad 2 miliony osób. To jest więcej, niż wszyscy mieszkańcy Warszawy wraz z przysiółkami. Wszyscy zostaliśmy tym zaskoczeni. Sądzę, że nasza ziemia w swojej historii nigdy nie doznała tak wielkiego exodusu ludności z sąsiedniego kraju. Tych ludzi karmimy, kwaterujemy, wywozimy śmieci, przyjmujemy do szkół, dajemy zasiłki, itd., itp. I wszystko to w sytuacji, gdzie:
-
Pamiętamy o tragicznych zaszłościach jeszcze sprzed kilkudziesięciu lat, które nas bolą i których tak naprawdę pojąć nie potrafimy.
-
Wielu Polaków cierpi niedostatki socjalne i obserwuje, jaką ci uciekinierzy otaczani są przez państwo opieką.
-
Wśród społeczeństw zawsze istnieje pewien odsetek osób sfrustrowanych brakiem sukcesów, poszukujących okazji do łatwego i spektakularnego zaistnienia, vide ostatnio tabuny tzw. antyszczepionkowców, nie tylko w Polsce.
-
W każdym też społeczeństwie są grupy osób, mających potrzebę zachowań agresywnych, vide stadionowi szalikowcy, broniący barw klubów, gdzie tak naprawdę, honor tych klubów mają daleko.
-
Mamy też rodzimych tzw. narodowców, choćby tych spod „krużganka oświaty”, którzy tylko czekają na możliwość powtórzenia „nocy kryształowej”.
-
Z każdym dniem, z jednej strony coraz bardziej przyzwyczajamy się do tragedii dziejących się za granicą, a z drugiej coraz bardziej jesteśmy tym wszystkim zwyczajnie zmęczeni.
Chyba nie muszę tłumaczyć czym jest ten wyliczony konglomerat. Czym ta mieszanka nam grozi. To jest bomba. A jej potencjał rośnie z każdym dniem. Napinają się więzy trzymające nas w jako takiej stabilności. I wystarczy jedna iskra, by wszystko wyleciało w powietrze. Trudno przewidzieć jak to się potoczy, ale władze mogą sobie nie poradzić. Przecież w dzisiejszej Polsce co 17 osoba, to uciekinier z Ukrainy. I dodać należy, może nieprzyjemne to, ale prawdziwe, że nie każdy z tych tak okrutnie doświadczonych ludzi, jest miłośnikiem Wersalu. I nie zawsze wysiłek Polaków niosących spontanicznie pomoc ukraińskim braciom, jest należycie doceniony i poszanowany. Tą iskrą może się stać jakieś zdarzenie niezamierzone. Choćby tragiczny wypadek samochodowy spowodowany przez nietrzeźwego Ukraińca, w którym ktoś zginie. A w nakręcaniu emocji media działają błyskawicznie i bezbłędnie. Przy takiej liczbie uchodźców mogą zdarzyć się wszelkie sytuacje. Dwa dni temu, kanałem Messenger, zwrócił się do mnie mieszkaniec Jarosławia, Ukrainiec z pochodzenia, pan Witold Wołoszyn. Napisał mi, że jestem „maluczki”, że nic od siebie dla uciekinierów nie dałem, że go publicznie, na jarosławskiej stronie FB „JMM”, posądziłem o czerpanie zysków z jego pomocy dla uchodźców. A fakty są takie, że po pierwsze do tego dnia nie miałem pojęcia o istnieniu tego pana, a po drugie, na tej stronie FB jestem zablokowany od 5 lat. To przykład na sytuację, w której o iskrę nie jest trudno.
A symptomy tego napięcia już widać na kilometr. Nawet u nas, na stronie FB „Życie w Potrawce”, zdarzają się wpisy na razie delikatnie kwestionujące zasadność tak szerokiego wsparcia, jednak autorzy szybko milkną. To w obawie, że zostaną zajeżdżeni przez interlokutorów. Ale napięcie czuć między wstawianymi wyrazami. Czyli to jeszcze nie ten moment. To jeszcze za słaba iskra …
48. MARSZ GODNOŚCI
14.07.2022r.
Wiem, że to, co teraz napiszę, nie będzie popularne. Ale mam takie odczucie, zatem podzielę się z nim z Państwem.
Otóż nie jestem przekonany do zasadności organizowania podobnych imprez. Nie rozumiem idei i nie widzę potrzeb. Bo w jakim celu upublicznia się wizerunki tych ludzi w kontekście ułomności? Troszkę ten świat depczę, ale nie zauważyłem, by ktokolwiek pozbawiał tych ludzi godności. By ktoś szydził, drwił, molestował, upokarzał czy wręcz bił i torturował. Nie wiem, może nie wszystko w tej sprawie wiem, może są, przypadki incydentalne. Zakładam tu, że jednak takie zjawisko nie zachodzi. Po drugie, ci ludzie wtopili się w tłum społeczności, nie są wyeksponowani, funkcjonują podobnie jak łysi, kulawi, jąkający się i inni z jakimiś znamiennymi cechami. Widzimy ich, rozmawiamy, ale bez żadnych emocji czy wyobrażeń. A teraz? A teraz w tak małym miasteczku, po tej fecie, dowiadujemy się kto jakim jest. Bo spędzono dzieci i przedefilowano po mieście. Ci ludzie do tej pory żyli z wszystkimi innymi w dobrej harmonii. Państwo stworzyło warunki do uczestniczenia ich w życiu społecznym. Po co zatem ta feta? Podam przykład, na sobie, trochę drastyczny, ale to dla jaskrawości. Załóżmy, że jestem impotentem seksualnym. Pan burmistrz się o tym dowiaduje, nie mając niczego złego w zamiarze, robi akademię w hali MOSIR. Żali się nad moim losem, apeluje o honorowanie mojej osoby i broni mojej godności. To jak ja bym się czuł? Wydaje mi się, że ci wszyscy ludzie woleliby sobie żyć i funkcjonować wśród innych bez żadnego szumu, w spokoju i po cichutku. I uwaga: z niezagrożoną intymnością.
Całym sobą zawsze jestem za pomaganiem tym, którzy tego potrzebują. Ale naprawdę, nawet kierując się szlachetnymi celami, należy miarkować i ważyć etycznymi odważnikami nasze zamiary. To tak na gorąco, bez wsparcia redakcyjnego.
49. BEZ PRZESADY
26.04.2021r.
Z tym wytrzymywaniem ograniczeń epidemicznych, to trochę przesada. Może i trochę więcej, niż trochę. Ostatecznie przeżyliśmy prawie 5 lat okupacji i na ograniczenia nikt nie narzekał. Choć wiadomo, narzekać było na co. Dziś mamy parę nakazów, kilka zakazów, a naród krzyczy, bo psychicznie jest rozbity. Po prostu tragedia. Jedna z definicji inteligencji, ta tzw. materialistyczna mówi, że jest to umiejętność dostosowania się do sytuacji. No to wg niej, coś z nami kiepściutko. Michnika zamknęli, to napisał książkę. Gomułkę zamknęli, to przeczytał największe dzieła literatury światowej. Czy naprawdę nie jesteśmy wstanie zorganizować sobie życia, by w nienaruszonym stanie psychicznym przejść ten okres? No bo tak trochę, to mi się nie chce wierzyć.
Z drugiej strony nasze władze już tradycyjnie od lat, zajmują się sobą, nie narodsem, bo wiadomo, bliższa koszula. Że rzucę pytanie: To po co wydajemy co roku ciężkie miliony na utrzymywanie instytutów psychologii na uczelniach? Po co „produkujemy” w dalszym ciągu magistrów i doktorów psychologii? Na okrasę? Jest okazja, mogliby się wykazać, prawda? TVP za kolejne góry pieniędzy, nie może zrobić co dziennie np. o 17.30 pogadanki na te tematy? Nie piszę, by kosztem artystycznej ofermy „Zenka”, piszę, by obok niego dać kwadrans psychologom. Niech pomogą.
Z trzeciej strony staram się zrozumieć. Co prawda spóźnioną, ale mamy wiosnę. Zatem dobry czas na przesadzanie. Drzewek …
50. NIEWYCHOWANI
22.03.2021R.
Ponieważ odważyłem się napastować tych, co nie noszą maseczek, w wyniku czego drwiono i kpiono ze mnie, wyjaśniam :
Osoby, które w miejscach publicznych:
Plują i sikają.
Przeklinają, wszczynają awantury.
Nie noszą maseczek podczas epidemii, gdzie naukowcy i władze zalecają. Maseczki, to nie kwestia poglądów, a środek doraźny podpowiadany przez naukę.
Piją alkohol.
Prowadzą samochody i motocykle w sposób niebezpieczny.
Są agresywne.
Przeszkadzając służbom publicznym w ich pracy.
Nawołują do łamania zasad bezpieczeństwa, do niesubordynacji.
Niszczą cudze mienie.
Kradną.
Drwią z kalek i starców.
Drwią z religijności.
Czynią gesty i wypowiadają słowa, publikują treści obrażające innych.
Hałasują w nocy.
Krzywdzą zwierzęta.
Są osobami pozbawionymi kultury, w rozumieniu socjologicznym. Są zatem osobami pozbawionymi dobrego wychowania. Takie osoby popularnie nazywamy NIEWYCHOWANYMI. Piszę to świadomie jako nauczyciel.
„Jarosław w Potrawce” jest grupą, stroną publiczną, ale też prywatną. W redagowaniu pomaga mi kilkanaścioro osób, nie mniej to ja ją wymyśliłem, nadałem profil, ja odpowiadam moralnie, a też prawnie za umieszczane treści. Jest to zatem strona autorska. Poświęcam wiele czasu na monitorowanie, wymyślanie i opracowywanie tematów. Poświęcam czas na polemiki. Przecież tylko u nas można dyskutować na wszelkie tematy. Przecież tylko u nas administrator nawołuje do dyskusji na tematy religijne i polityczne, ale uwaga – do dyskusji, a nie do karczemnego pyskowania. Strona jest interesująca i ma charakter kulturalno społeczny. Same tylko „Pytania z fizyki” mają czasem ponad 2 tys. wejść, mam statystykę. Prowadzimy też działalność charytatywną i społeczną, przy nas powstała ORKA. Po ponad trzech latach mogę powiedzieć, że w porównaniu do innych polskich stron, nasza jest prowadzona rzetelnie, na dobrym poziomie.
I co za to? A to, że od czasu do czasu przeprowadza się na mnie zwyczajny, agresywny hejt. Niektórzy tylko czyhają na jakieś moje potknięcie, jakby to i od której strony mnie zaatakować, wykpić, ośmieszyć. Raz zrobiłem błąd ortograficzny, od razu pojawiły się kpinki. Ja sobie z tym radzę, bo wiem, że nie o mnie to świadczy. Nie mniej wola uczynienia mi przykrości nie jest bez znaczenia.
W końcu postawiłem sobie pytanie – a za jakie grzechy? W imię czego mam się wystawiać na razy i kopniaki? I dlatego te osoby, u których budzę nieprzyjazne emocje w stosunku do mnie, proszę o opuszczenie grupy! Tak, proszę stąd wyjść! I to natychmiast!
Przechodzimy z ilości w jakość.
51. ŻYJĘ W WOLNYM KRAJU!
2.03.2021r.
Ostatnio Polacy są manipulowani przez posła G.Brauna. Ciągnie on ludzi na manifestację „wolnościową”, doskonale wiedząc, że z wolnością nie ma ona nic wspólnego. To jest człowiek zbyt dobrze wykształcony, by nie wiedział czym jest wolność, i to we wszystkich, możliwych aspektach. Ale pasażerowie tego autokaru, którym jechali na zadymę, już niekoniecznie. Pan poseł robi show, promuje sobie nazwisko, narażając jednocześnie naiwnych ludzi. Jest to działanie przestępcze, o niskiej kulturze politycznej i obywatelskiej już nie wspomnę. Panie Pośle G.Braun: Od dzikich plemion może się Pan uczyć zachowania w czasie epidemii! Pisałem to członkom naszej grupy, Panu też napiszę: Skoro publicznie sprzeciwia się Pan noszeniu maseczek, to w oparciu o naszą kulturę muszę stwierdzić, że jest Pan człowiekiem niewychowanym!
Nakaz noszenia maseczek pozbawia nas praw obywatelskich? To sobie wyobraźmy sytuację analogiczną, hipotetyczną, choć bardziej jaskrawą, by łatwiej weszło pod kopułki: Jest wojna, nasze miasto jest gazowane przez agresora. Burmistrz apeluje: „Włożyć maski”! A pan G.Braun krzyczy: „Pan łamie moje prawa”! Albo inaczej: Na stojącego mężczyznę jedzie rozpędzone auto. Ktoś krzyczy, by odskoczył. Ale mężczyzna pokazuje środkowy palec i odpowiada: „Żyję w wolnym kraju”!
Wszyscy jesteśmy zaatakowani wirusem, nie tylko Polacy. I w tej wyjątkowej sytuacji, jeśli chcemy jak najszybciej z tym skończyć, nasze wszelkie zachowania muszą być nakierowane na najskuteczniejszą walkę z zarazą. Mnie te maski też wkurzają. Okulary mi się pocą, słabiej rozumiem co ludzie do mnie mówią, przeszkadzają mi, muszę ciągle pamiętać, prać itd. Ale trudno. Tu nie miejsce „a bo ja uważam”. Tu trzeba słuchać ludzi zorientowanych w zagadnieniu i trzeba stosować się do ich rad. Nie ma innej drogi. Polski rząd z jednej strony organizuje państwo w walce z zarazkiem, ale z drugiej w dziecinny sposób wiele rzeczy marnuje, a wręcz przeszkadza. Dlatego dzisiaj musimy przynajmniej my zachowywać się racjonalnie.
Chętnie porozmawiałbym sobie, nawet publicznie, z posłem G.Braunem, ale wiadomo, za malutki jestem na dyskusję z takim orędownikiem praw i wolności …
I teraz oświadczam: Wiele problemów dot. pandemii tu wyjaśnialiśmy. Ale ponieważ do niektórych koleżanek i kolegów nic nie dociera, więc wszystkie osoby utrudniające walkę z wirusem lub obniżające zdolność do tej walki, będą automatycznie relegowane z grupy. Mają Państwo liczniejsze, jarosławskie grupy, nie musicie u nas robić zamieszania.