Felietony

POMNIK PAMIĘCI NARODOWEJ

 czyli 

BIGOS NA WINIE

Felieton.

Jest taki kraj, takie w nim miasto, gdzie smutek snuje się po zakamarkach ulic jak bezdomne koty pozbawione nadziei… 

To jest takie motto, a teraz czytamy dalej.

Przy kościele Chrystusa Króla w Jarosławiu stoi pomnik nazwany „Pamięci Narodowej”. Rozbudowany gdyż zamierzano uczynić go dziełem edukacyjnym.  Postawiono pod płotem oddzielającym od ulicy i wciśnięto między kiosk a inny płot, u księdza proboszcza w ogródku. Akuratnie odwrotnie niż nakazują rozsądek i na całym świecie przyjęta zasada, że pomniki eksponuje się na otwartej przestrzeni. By był do nich jak największy dostęp, by miały czym „oddychać”, by im dodać w ten sposób majestatu i znaczenia. W Jarosławiu ta zasada nie działa. Tutaj nie ma różnicy między składowiskiem płyt pod płotem, a pomnikiem mającym być hołdem choćby dla Powstania Warszawskiego. Ale to jeszcze pikuś.

Od kilkunastu lat w Jarosławiu panuje maniera na zwieńczanie nowych pomników  elementami uniesionego skrzydła. Tak też jest i tutaj. A to, że pomnik jest długi, to i uniesionych skrzydeł mamy pod dostatkiem.  Płyty sterczą pionowo i wyniośle. Jarosławski  stegozaur. Pomnik powinien pełnić funkcję nie tylko artystyczną, ale  jeszcze choćby swoim kształtem powinien nawiązywać do idei tego właśnie pomnika. A nie jak tu, wpisywać się w panującą w mieście manierę uniesionego skrzydła. Ale to w dalszym ciągu mały pikuś. 

  • Czytamy bowiem na płytach:
  • Duży napis solidarycą SOLIDARNOŚĆ, jest data, jest opis co to była ta S, ale brak człowieka, który ten ruch tworzył i za ten ruch nadstawiał głowę – brak Lecha Wałęsy. Na innych tablicach widnieją Dmowski, Kaczyński i Paderewski, a Wałęsy nie ma? Wiadomo, że nazwiska te wstawiono w różnych kontekstach historycznych, ale pomnik jest całością, absolutnym skrótem, nie dywagacją  intelektualistów. No to jak to tak? 
  • Mamy Armię Krajową. To oczywiste. Ale dlaczego pominięto BCh, dlaczego AL? Przecież oni też walczyli i ginęli za Ojczyznę. To pominięcie jest po prostu niesmaczne.
  • Mamy też powstania Styczniowe i Listopadowe, super. Ale gdzie są Wielkopolskie i Śląskie? Przy czym Wielkopolskie było najlepiej przygotowane i osiągnęło właściwie wszystko. Nie ma i już.
  • Książę J. Poniatowski nie był przywódcą powstania kościuszkowskiego, a na tablicy jest napisane, że był – to tak w ramach edukacji?
  • Czytamy o UJ i o Konopnickiej.  A gdzie są Norwid, Mickiewicz i jego „Dziady”, Wyspiański i „Wesele”? Chyba ładunek i przekaz intelektualny ich dzieł był o wiele większy niż wierszyk okraszony wzniosłymi hasłami  autorki „Co słonko widziało” – Konopnickiej. A gdzie są Kopernik, Skłodowska, Prus, Lem, Szymborska?   
  • Czytamy, że tragicznie zginął prezydent L.Kaczyński. Ale w takim razie dlaczego nie upamiętniono zamordowanego prezydenta RP Gabriela Narutowicza?
  • A Stefan Starzyński? Przecież też mógł w lakierkach opuścić Warszawę i czmychnąć do Rumunii, a jednak został, bronił stolicy do końca, do śmierci. I to ma być lekcja historii?
  • Widnieją L. Kaczyński z Marią, Mieszko z Dobrawą, a gdzie obok Sobieskiego Marysieńka? Szczytem elegancji to chyba nie jest…
  • Jest obrona Jasnej Góry przed Szwedami, ale nie ma Gabriela Wojniłłowicza. A różnica jest, bo wszystkie udokumentowane straty polskie podczas oblężenia, to zabity jeden żołnierz i czterech cywili, trzy zabite konie, 16 stłuczonych szyb, zniszczone koło od armaty i poszczerbiony mur. Po stronie szwedzkiej zginęło kilkanaście osób. Natomiast Wojniłłowicz mając swój oddział i organizując partyzantkę siał spustoszenie wśród oddziałów szwedzkich – wyzwolił Krosno, Nowy Sącz, Wieliczkę i Wiśnicz. Brał nawet udział w bitwie pod Jarosławiem. No ale na pomniku wzmianki o nim nie ma, bo Sienkiewicz w „Potopie” nie napisał. Dziwne, że nie ma też wzmianki o czterech pancernych i Klossie. Przecież gdyby było kilka takich załóg i kilku agentów, to Niemcy do dziś by nie doszli do siebie …
  • Chrystianizacja Litwy? Na polskim pomniku? To aby nie pomyłka?
  • To ma być lekcja historii? Jeśli tak, to raczej lekcja manipulowania historią …

Funkcja edukacyjna pomnika? A w którym miejscu? Daty, nazwiska i nazwy wydarzeń, to jeszcze nie historia. Mechanizmy zawirowań politycznych, ich chronologia, wiedza o skutkach i przyczynach – to jest historia. A jeśli ktoś chce uczyć dat metodami niekonwencjonalnymi, to może okleić nimi sobie samochód, albo postawić w eksponowanych miejscach w mieście kilka stosownych tablic. I nie będzie trzeba wykładać milionów na pomnik.

Na tablicach chaos, brak klarowności intencji i ogólnego przekazu. Zdezorientowany widz stoi i zastanawia się co autor miał na myśli? Mnie się wydaje, że bardzo chciał kogoś uhonorować, ale za bardzo nie wiedział kogo w szczególności. Pomnik musi mieć jednoznaczny, klarowny przekaz. To nie bigos na winie, do którego wrzuca się wszystko, co się nawinie.

Czy zatem podobny pomnik, niosący podobne treści jest potrzebny w Jarosławiu? Oczywiście, że tak! Ale nie jako pomnik uniwersalny. Uniwersalne to były idee Lenina i na tym proponowałbym poprzestać. Honorować wszystkich i wszystko za jednym razem, jak usiłują to robić autorzy monumentu, to jakby nie honorować nikogo. 

No ale mamy tzw. fakty dokonane i co z tym czynić dalej? A nic nadzwyczajnego. Po pierwsze należy znaleźć dogodną, nową lokalizację. Miejsc w mieście są dziesiątki. Ja proponuję jarosławskie błonia. (vide pomnik na Westerplatte, „Organy Hasiora”, czy Pomnik Ofiar Faszyzmu w Krakowie). Miejsce posadowienia podnieść o 2 metry, zrobić posadzki i dojazd. Będzie tam można w przyszłości przeprowadzać wszelkie uroczystości ze sztandarami, apelami, hymnami, wzniosłymi przemówieniami, nawet z ulubionymi przez Ratusz czołgami. Takie miejsce zastępujące maltretowany ostatnio Rynek. Oczywiście stosowne oświetlenia pomnika konieczne. Po drugie przeredagować inskrypcje, bo to, co mamy teraz, to jest amatorszczyzna i jest to właściwie pieszczotliwe określenie. Te białe tablice zaaranżowałbym nie pod sznurek, jak teraz, ale w przestrzeni. Autor rzeźby będzie doskonale wiedział jak to zrobić. I po ostatnie pomnik przenieść. Będzie to wówczas chluba nas wszystkich, całego miasta i jego społeczności, a nie jedynie księdza proboszcza. I daję sobie oberżnąć co tylko trzeba, że wówczas pieniądze może nie same, ale z łatwością się znajdą. Polacy mają dużo wad, ale gdy wiedzą, że trzeba zrobić coś wartościowego, to potrafią uczynić bardzo wiele.

Zbigniew Polit 

W piątek wieczorem wybrałem się w Bieszczady. Nocowałem w Hotelu Górskim w Ustrzykach. O 10 rano w sobotę wyszedłem czerwonym szlakiem w kierunku Caryńskiej. Byłem dobrze przygotowany – ubiór, telefon naładowany, jedzenie, napoje, czołówka, raki itp. Błąd, że nie wziąłem rakiet i stuptutów, a miałem je w aucie. Wysoki śnieg, na dole min. 40 cm, wyżej o wiele więcej. Jak się potem okazało przez cały dzień nikogo oprócz mnie na tym szlaku nie było. Szło się fajnie, spokojnie. Wyszedłem na połoninę i oprócz drogowskazu pokazującego kierunek do szczytu, nie było żadnych innych znaków. Wszystko było równiutko przysypane, bez śladu jakiegokolwiek oznakowania. Znam górę i rozpoznawałem jej fragmenty, więc nie bałem się i sądziłem, że prędzej czy później znajdę ścieżkę. Była mgła, zaczęło sypać. W oddali zauważyłem jakieś wystające, jak mi się wydawało, fragmenty gruntu; sądziłem, że to właśnie ścieżka. Śnieg był b. głęboki, zapadałem się najpierw do kolan, później do pół uda. Jak się zapada tak głęboko, to nie można wyjąć nogi całkiem z dziury i robiąc krok po prostu orze się śnieg. Ten fragment majaczył mi i uporczywie brnąłem do niego. Dotarłem pewnie po godzinie i okazało się, że to tylko wierzchołki jakiejś trawy. 

Fot. 1

Brnąc tak przystawałem i starałem się wykroić z zamglonej rzeczywistości jakiś ciekawy kadr. Gęstość mgły cały czas się zmieniała i czasem trzeba było odczekać, by jakiś ledwo widoczne drzewo zostało bardziej odsłonięte. 

Fot. 2

Zacząłem się denerwować. Byłem już 3 godziny na szlaku i gdybym zawrócił trwałoby to tyle samo, a w dodatku śnieg zawiewał moje ślady. Postanowiłem iść wzdłuż brzegu lasu, mając go po lewej w  nadziei, że dojdę do zielonego szlaku prowadzącego do Przełęczy Wyżniańskiej. Na dole mi mówili, że pokrywa może sięgać 150 cm, chyba mieli rację. Szedłem, raczej brnąłem jakieś 300 metrów na godzinę. Robiłem 2 kroki i przerwa. Inaczej się nie dało. Bałem się ciemności.

Zastanawiałem się nad prośbą o pomoc, ale to zostawiłem sobie na absolutną ostateczność. Gdybym miał rakiety, rozkoszowałbym się połoniną w zimie, a tak, to tylko się denerwowałem. Po szesnastej zrobiło się ciemno, a ja nie znalazłem tego zielonego szlaku. 

Sprawdziłem telefon czy jest zasięg i czy bateria pełna, było OK.  Założyłem czołówkę i wtedy coś mi zamajaczyło kilkanaście metrów dalej. Dobrnąłem tam i był to zasypany ślad ludzkich stóp. Odsypałem i zobaczyłem, że prowadził z lasu, z dołu. Postanowiłem zaryzykować i poszedłem tym tropem. Między krzaki, w las, ale w dół. Wiedziałem, że w tej okolicy idąc w dół, nie zabłądzę. Po ponad godzinie schodzenia zobaczyłem najpiękniejsze światło w życiu: reflektor powoli jadącego samochodu… Byłem przy drodze. Musiałem jeszcze dojść 7 km do Ustrzyk G. Powoli nerwy i piekielny stres odchodziły. Zacząłem czuć biodra i ból zaczynał być nie do zniesienia. To od tego podnoszenia nóg. Gdy dojrzałem czerwone światło wierzy w Ustrzykach, emocje opadły całkiem, przestałem kontrolować harmonię ruchów i ten ostatni kilometr szedłem niczym francuski żołnierz wracający spod Moskwy… Ponieważ nie miałem ochraniaczy, śnieg wbijał mi się za cholewki, od ciepłych nóg topniał i idąc szosą do Ustrzyk czułem, jak woda mi się przelewa między palcami… Przy aucie przebrałem się. Byłem cały oblepiony śniegiem, nogawki i buty oblodzone, nawet na kolcach kijów zrobiły mi się lodowe kule, których wcześniej nie zauważyłem. 

Do domu wróciłem tego samego dnia, a właściwie nocy. Wymordowany okrutnie, dość, że nogi przestały mnie boleć dopiero w czwartek, raptem po pięciu dniach. Ale to nic w porównaniu do satysfakcji 😉

Fot. 3

Fot. 4

Fot. 5

Fot. 6

Fot. 7

Pierwsze 2 zdjęcia miały ukazać dramaturgię sytuacji, gdzie na Fot.1 chyba lepiej mi się to udało. Warunki do zdjęć były fatalne. Dla oka różnice tonalne bieli były tak znikome, że ciężko było zorientować się, czy to, na co się patrzy jest 2 metry od człowieka, czy 20 metrów. Do tego była mgła. Monotonna biel bez cieni i żadnych kolorystycznych niuansów. Zatem to, co widać na zdjęciach nie jest efektem moich błędów technicznych. Tak tam po prostu było. 

Wszystkie fotografie kadrowane są z zamysłem, a nawet z premedytacją. Ta ostatnia Fot. 7 również. – bo obraz się prosi by drzewa przesunąć nieco w lewo. Ale dzięki właśnie takiej kompozycji dodałem mu nieco niepokoju. 


PAN NIE PRZESZKADZA, PANIE ZBIGNIEWIE!

Felieton

Doprawdy już nie wiem, czy to ziemia jarosławska jest skażona jakimś zadżumieniem, czy po prostu ma pecha, bo w tylu „geniuszy” obfitują władze. Dopiero co pisałem o naszej Gwieździe Sejmu i jeszcze mi pióro nie wychłódło. Dopiero też widziałem na filmiku, jak inna Gwiazda Jarosławia przekonuje, że urzędnicy miasta powinni jeździć starymi rzęchami, bo koszty zbierania śmieci poszły w górę! To dopiero geniusz, prawda? Nobel z ekonomii, jak nic. 

Myślałem, że odpocznę przez kilka dni, ale się nie da. Właśnie mi podsunięto egzemplarz tygodnika, w którym jeszcze za komuny miałem cotygodniowy felieton. Nazywało się to „Życie Przemyskie”, dziś troszkę inaczej. A tu już mamy całą galerię geniuszy. Nie wiadomo przed którym uciekać. Czempionem zaś na pewno jest pan Zbigniew Piskorz, radny powiatu jarosławskiego. Otóż na ostatniej sesji rady pan ten zaniepokoił się bardzo, czy aby młodzież nie jest zmuszana do szczepienia przeciw wirusowi i przy okazji akcję szczepień nazwał eksperymentem. Nie wiem, czy ten pan na co dzień chodzi w rycerskiej zbroi, czy tylko udaje, że nic do niego nie dociera, bo przecież:

  1. Globalna akcja szczepień przeciwko Covid-19 prowadzona jest w celu zniszczenia aktywności zarazka, a zatem w celu uratowania milionów ludzi. Oczywiście przy okazji prowadzi się równoległe obserwacje i różne badania wpływu szczepionek na organizm człowieka. Dokładnie tak samo, jak obserwuje się i bada wpływ aspiryny, tabletki „PO” czy syropu na kaszel. Wszystkie te specyfiki są jakże potrzebne, wszystkie dopuszczone, a jednak badania i obserwacje trwają. Natomiast „eksperyment”, jest to działanie empiryczne prowadzone jedynie w celu pozyskiwania danych i wiedzy. Nazywanie zatem procesu ratowania ludzi eksperymentem, jest zwykłym zadymiarstwem, jeśli nie idiotyzmem.
  2. Pan Zbigniew protestuje przeciwko nakazowi szczepień młodzieży. Mimo, że świat nauki i medycyny dopuszcza, wręcz zaleca szczepienie od 12. roku życia, pan Z.Piskorz wie lepiej.  No tak, protestować zawsze można. Rozumiem, że pan Zbigniew równie energicznie  protestuje przeciw aplikowaniu dzieciom szczepionki DTP, bo zawiera rtęć i może prowadzić do autyzmu. Rozumiem też, że jest konsekwentny i protestował również przeciwko nakazowi chodzenia do szkoły, bo ulicami jeżdżą samochody, a więc niebezpiecznie. Wówczas tłumaczyli się jego rodzice,  takie mamy prawo, ale teraz cierpimy my, bo się edukował na wagarach, czyli wiadomo…
  3. Dowiedziono jednoznacznie, że przyjmowanie szczepionek ogranicza zgony, powoduje łagodniejsze przechodzenie choroby i zarazek wolniej się rozprzestrzenia. Oczywiście ideału nie ma, ale generalnie o wiele więcej osób przeżywa zakażenie po szczepionce, niż bez.

To, co radny robi, jest zwykłym wprowadzaniem w błąd opinii publicznej, co może prowadzić do większego rozwoju epidemii oraz śmierci wielu osób. Tym bardziej, że jego strona na FB wprost kipi od materiałów godzących w walkę z epidemią.  Może nie zdaje sobie z tego sprawy, o edukacji już  pisałem, ale na szczęście mamy wolne media, więc staram się neutralizować te sensacje. Ponieważ  pan Zbigniew nie pierwszy raz głosi podobne fantazje, proszę mu przekazać, że jeśli jeszcze raz dowiem się, że publicznie w jakikolwiek sposób przeszkadza w walce z wirusem, to zgłaszam to do prokuratury. A takie występki zagrożone są karą nawet 5. lat więzienia. Oczywiście nie o karę mi chodzi, tylko o zakazanie takich działań prowadzonych przez pracownika publicznego. 

Przepraszam za ostrą formę tekstu. Wiem, że pan Zbigniew z natury jest osobą  łagodną, ale tu chodzi o coś więcej, niż zasady bon tonu. A przy okazji życzę mu, by sumienniej pilnował słoni, bo jak wejdą w szkodę, to powiat się może zawalić … 


ZOSTAWCIE TEN POMNIK W SPOKOJU!

Felieton

Jak zwykle z wypiekami na twarzy przeczytałem kolejny tekst na temat nieszczęsnego pomnika w Rzeszowie. Tym razem nieśmiertelne Nowiny publikują quasi wywiad. Napisane najwyraźniej na zamówienie wypracowanie, pokazane w formie wywiadu, nieudolnie zresztą. Ale mniejsza o formę. Jest to więc „wywiad” z Bernardynem, o. Cyprianem Morycem. Tekst doktrynalny, pisany językiem salonowego filozofowania, nie mający z realiami wiele wspólnego. 

  • Pyta autor retorycznie: „Dlaczego więc chrześcijanin miałby być zwolennikiem rewolucji    i budować lub odnawiać jej pomniki”? Dobrze, tyle, że tu nie chodzi o pomnik rewolucji bolszewickiej, tylko honorujący poległych Polaków głównie w powstaniach chłopskich     na ziemi rzeszowskiej. A to nie ma żadnego związku z omawianym pomnikiem. To tak, jak „minister” i „ministrant”. Wyrazy niby podobne, a co innego znaczą.
  • Ojciec konkluduje, że „Pomnik spełnił swoją rolę: wymazał pamięć i zawęził horyzonty świadomości, albo też obrócił tragiczną przeszłość w niestosowny żart”. Co za bzdury! Ten pomnik żadnej pamięci nie wymazał i z niczego nie żartuje. Aż przykro takie banialuki czytać. Ten pomnik, poza swoją funkcją upamiętniającą, co najwyżej zainspirował do zajrzenia w karty historii by dowiedzieć się, co to były za powstania. A przy okazji ozdobił miasto.
  • Pisze ojciec, że obelisk jest niebezpieczny i zagraża życiu. To prawda. Dlatego należy go odrestaurować. A jest to banalnie proste. Jestem konstruktorem maszyn i dla mnie to jest oczywiste.
  • Dalej autor fantazjuje o przekazie podprogowym pomników. Ciekawe, że nie dopatrzył się tych przekazów w tym, że wielu pracowników obecnego rządu i instytucji państwowych wywodzi się z czeluści PZPR, a więc jeszcze nie dawno hołdowało wszelkim wartościom niesionym przez tę swołocz, łącznie z niemal miłością do CCCP. A „Nowiny”? Przecież jeszcze nie tak dawno zachłystywały się przemówieniami Gomułki, Gierka i Breżniewa. To są te same „Nowiny”, tylko „Rzeszowskie” zdjęto, bo były to „Nowiny Rzeszowskie”. Tu dopiero mamy przekaz nie tylko podkorowy, ale świadomościowy. A tak przy okazji, od jakiegoś czasu nie widzę pod tytułem gazety „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”! Nie ma, pewnie z oszczędności…
  • Dalej bernardyn daje świadectwo, że albo pomieszały mu się pomniki, albo epoki. Pisze bowiem, że rzeszowski pomnik jest „stalinowskim artefaktem”. Otóż napiszę krótko: ten pomnik nie ma nic wspólnego ze stalinizmem, który, jak się przyjmuje, skończył się wraz  ze śmiercią Stalina. Jest to zatem tekst nieobiektywny, który można jedynie traktować jako fantazję literacką.
  • Natomiast kropką nad „i” jest wyprowadzona teza, że popularne u nas pomniki z ławeczką, są „anegdotą”. U nas w Jarosławiu mamy bodaj dwa takie pomniki, upamiętniają one nauczycieli. Spotykają się koło nich dawni uczniowie, czasem i ja, robią sobie pamiątkowe zdjęcia, wspominają siebie i nauczycieli sprzed lat. Piękna harmonia między dziełem sztuki, fundatorami i odbiorcą. A teraz się dowiaduję, że to tylko anegdota! Nie, z całym szacunkiem, ale autor tego wypracowania nie wie o czym pisze. To są bajania, bez żadnej wartości. Ale tak to już bywa, że ilość wiedzy autora jest odwrotnie proporcjonalna do długości jego tekstu.  

Proponuję, by bernardyni oddali miastu tę działkę. Majątek nie jest potrzebny ani do prowadzenia klasztoru, ani do modlitwy. A my sobie pomnik odrestaurujemy i nie będzie już nikomu zagrażał.

Mam też propozycję dla Nowin, by raczej zajęły się rzetelnym dziennikarstwem i publicystyką,      a nie ideologią. Bo tej ostatniej, to my wszyscy mamy potąd. O – potąd! 

Scroll to top