MARYNA, MARYNIA, O MARYNI
05.06.2020r.
Czasem w stanach spowolnienia umysłowego, zastoju, a nawet degradacji, miewam genialne właśnie pomysły. Ostatnio zauważyłem, że mamy wciąż nierozstrzygnięty problem językowy o dość już dużym, w naszej kulturze, zakorzenieniu. Mawiamy bowiem „rozmowa o d. Maryni” bądź „o d. Maryny”. Zanim zabiorą się za to naukowcy od meandrów językowych, spróbujmy to my rozwikłać. A dodam, że jeśli nie daj Bóg, dobiorą się do problemu naukowcy amerykańscy, to potem nawet polscy Górale tego nie przełożą na zrozumiałe. Mamy zatem te dwie formy. I tradycyjnie za jedną opowiadają się krakowianie, za drugą warszawiacy. Tak samo, jak to jest z wychodzeniem na dwór, czy na pole. Albo podobnie ciągle dyskutowany problem: Warszawa – nie całujemy, Kraków – całujemy damy w dłoń. Tyle, że tutaj sprawa sama się rozwiązuje, bo dam zaczyna jakby brakować, ale to tylko dygresja. Jednak uważni lingwiści zauważają, że funkcjonuje też trzecia marynowa forma: „rozmowa o d. Marynie”. Mamy więc trzy formy: Maryny, Maryni i Marynie. Dodam tylko, że literka „d” oznacza tutaj element człowieka, wewnątrz którego najszczęśliwsi ludzie prawie wszystko trzymają. Otóż Maryna i Marynia, to są dwa imiona kobiet w mianowniku. Natomiast nasze „Marynie”, jest już odmianą rzeczownika Maryna (miejscownik: o kim? O Marynie). Wniosek: Mówiąc: „o d. Maryny i o d. Maryni”, mówimy o ich tych miejscach, co ludzie wszystko trzymają. Mówiąc zaś „o d. Marynie”, mówimy o niewieście, która jest po prostu niezłą dupą.