OBRAZKI Z ULICY
29.10.2017r.
Obrazek I
Pojechałem wczoraj na zakupy do sklepu ABC przy ul. Pruchnickiej. Na parkingu pod sklepem wjechałem w alejkę między samochodami i natknąłem się na zaparkowany na środku samochód dostawczy. Ponieważ by wyjechać musiałbym cofać auto pewnie z 20 metrów, dałem krótki sygnał klaksonem. Odczekałem jakieś 30 sekund i wobec braku reakcji zatrąbiłem, ale już trochę dłużej. I pierwszy mój sukces wczorajszego dnia – auto ruszyło. Zaparkowałem i wychodząc pomyślałem sobie, że dobrze by było przeprosić kierowcę za to trąbienie. Wyszedł właśnie i za swoim samochodem rozmawiał z dwiema kobietami. Usłyszałem fragmenty zdań, a wśród nich wypowiadane przez tego pana płynną polszczyzną dwa razy słowo ch… (brzydko określające pewien narząd rodzaju męskiego) i słowo k… – to z dziedziny zawodów żeńskich. Jakoś automatycznie odechciało mi się kurtuazji i doszedłem do wniosku, że z tego typu rodakami najlepiej porozumiewać się za pomocą klaksonu.
Obrazek II
Zrobiwszy zakupy w tymże ABC, ustawiłem się grzecznie w kolejce do kasy. Wózek miałem oczywiście kopiaty, bo by zaspokoić potrzeby mojej żonki, to czasem jeden wózek to za mało. Nawet na parterze, czyli na półce pod spodem miałem wiktuały. Otóż stojąc w tej kolejce zauważyłem za sobą mężczyznę z puszką piwa w dłoni. I nie, żebym wspierał miłośników piwa, ale kierując się rozsądkiem, zapytałem, czy kupuje tylko to piwo. Zmierzył mnie błyskawicznie wzrokiem i niepewnie odparł, że tak. No to zaprosiłem go przed siebie. Posłusznie stanął, zapłacił i poszedł. Ani słowa, nawet burknięcia… Nie puszczałem go przed siebie po to, by mi podziękował, ale… No właśnie, nic by mu się nie stało.
Obrazek III
Kilka lat temu w tym samym sklepie wychodziłem na zewnątrz, oczywiście pchając pękato wypchany wózek. Dlaczego pękato, pisałem wyżej, takie życie. Będąc przed drzwiami zauważyłem wchodzącą parę młodych ludzi z dzieckiem na ręku. Zatrzymałem się chcą ich przepuścić, ale oni też się zatrzymali chcąc mnie przepuścić. Powiedziałem im, że są z dzieckiem, by przeszli. Usłyszałem,że ja wychodzę i mam ciężki wózek. Obydwoje uśmiechnięci, pani mówiła, żebym przechodził, a pan z dzieckiem na ręku wolną ręką czynił mi gest zapraszający do wyjścia. No to poszedłem pierwszy. Przechodzą, ponieważ dalej się uśmiechali, powiedziałem: „Ale państwo to chyba nie z Jarosławia”? Przez śmiech odpowiedzieli: „Nie, jesteśmy z Krakowa”…
Cokolwiek te 3 obrazki miałyby oznaczać, to najsympatyczniej nie bywa w Jarosławiu.